Krople
deszczu odbijały się po chodniku, dokładnie tak jak obcasiki
dystyngowanej kobiety po czterdziestce. Szła obok mnie z wielkim,
czerwonym parasolem i nosem wysoko w chmurach.
Deszcz
padał, a ja nie miałam parasolki. Zamiast wysokich szpilek
pozostałam przy kolorowych trampkach, nawet po tylu latach. Ubrana
byłam w białą, luźną, ale elegancką koszulę i kolorową
spódnicę. Niewiele się zmieniłam.
Skręciłam
w najbliższą alejkę pozostawiając kobietę i jej obcasy dla kogoś
innego. Dojrzałam swój cel, czerwoną budkę telefoniczną. Bez
zbędnych przystanków udałam się do niej, otrzepałam ramiona z
wody. Spojrzałam na telefon. 62442, przedstawienie się, cel
podróży. To krótkie jedno zdanie doprowadziło do natychmiastowego
poruszenia się budki, która powoli, powolutku zaczęła zjeżdżać
na dół.
Stałam
spokojnie i obserwowałam wygląd holu Ministerstwa Magii.
Zatłoczony, z mnóstwem spieszących i przeciskających się ludzi.
Widziałam odblask czarnych włosów Harry'ego idącego tuż obok
rudych kędziorów Rona. Bez wątpienia kierowali się do biura
Aurorów, którymi byli już od lat.
Zaczęłam
przechodzić pomiędzy stadem ludzi kierując się w stronę windy.
Nie ma co, ludzi to tu mieli co niemiara.
-Hermiona.
- zdziwiłam się wpadając na przyjaciółkę. - Co ty tu robisz?
-Pracuję.
- odparła kręcąc lekko głową.
-Masz
urlop, powinnaś siedzieć w domu. - upomniałam ją.
-To
tylko ciąża, nie choroba. Ron do prawdziwej pracy by mnie nie
puścił - odpowiedziała. - Zresztą mam coś dla was.
-Co
to?
-Bilety
na piątkowy mecz Ginny, Haripie z Holyhead grają z Armatami z
Chudley. Pierwszy rząd. - uśmiechnęła się. - Obiecałam, że
dostarczę.
-Dzięki.
- uśmiechnęłam się. - Teraz spadam do pracy. - westchnęłam. -
Do zobaczenia w piątek.
I
zniknęłam w tłumie. Już i tak byłam spóźniona, po co jeszcze
komplikować. Od czasu, gdy Harry pokonał Voldemorta wszystko
układało się wspaniale. Bez problemu dostałam dobrą pracę,
gazeta ojca wciąż funkcjonuje i to na dobrym poziomie.
Weszłam
do windy, w która już w tym momencie była zapełniona niemalże po
brzegi, teraz jechałam prosto na IV poziom. Stałam z grupą
nieznajomych ludzi, którzy mierzyli mnie wzrokiem pełnym
politowania. Chyba się przyzwyczaiłam, nawet tego nie zauważałam.
„Cisza nieznajomych sprawia, że chcę pójść schodami
Gdybyś tu był śmialibyśmy się z ich bezmyślnych spojrzeń”
Departament Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami – odczytałam tabliczkę na drzwiach i bez pośpiechu weszłam do środka.
Moje
biuro na czas praktyk ze szkół magii zostało wywrócone do góry
nogami. Zwykle było tylko moje, a teraz siedziało tam mnóstwo
nastolatków z ostatnich klas. Nie robiłam za nauczycielkę, ja po
prostu siadałam przy swoim stanowisku i pracowałam.
A
oni robili wszystko, by mi utrudniać. Papierowe samolociki, wylana
kawa, wyjce, czy inne dziecięce zabawy. Byłam przyzwyczajona,
przecież w szkole było podobnie. Widziałam, że mnie nie lubią i
w zasadzie przelatywało to koło mnie.
Bo
nigdy nie tknęli żółtej fiszki na środku biurka z podpisem
„Kocham Cię”, bo nie potrafili przełamać zaklęcia. Bo nigdy
nie byli w stanie wejść do mojego komputera służbowego, by na
złość wykasować filmiki. Bo nigdy nie potrafili utrzymać mnie w
pracy dłużej niż musiałam tam być.
„Wydaje się, że zawsze jest ktoś, kto jest przeciw
Oni osądzają nas, jakby znali mnie i ciebie
I werdykt pochodzi od tych, którzy nie mają niczego innego do zrobienia
Jury jest na nie, ale mój wybór to ty”
Dopiero
tykający zegarek obwieszczający koniec czasu pracy jest w stanie
prawdziwie mnie rozweselić. No, o ile nie mam akurat prac o
chraptakach do roboty. Mogę wstać, zabrać kurtkę i z uśmiechem
na twarzy pożegnać 'współpracowników'. Nie rozumieją tego, nie
rozumieją jak bardzo cieszę się na powrót do domu.
Wsiadłam
do windy, w której nie ma już takich tłumów. W holu już nie było
tłumów, naprawdę przyjemnie jest chodzić po tak pięknym miejscu,
obok fontann, pomników. Podeszłam do jednego z dużych, granatowych
kominków i chwyciłam zielony proszek. Stanęłam w kominku.
-Rezydencja
rodziny Lovegood'ów.
Proszek
wylądował na ziemi, zamieniając się w piękny ciemnozielony
ogień. Uwielbiałam podróże siecią Fiuu, za szybkość i
malowniczość kolorowego ognia.
„Duchy z przeszłości wyskoczą na mnie
Przyczajone w cieniu ze wyszminkowanymi uśmiechami
Ale nie obchodzi mnie to, bo teraz jesteś mój”
-Cześć tato. - przytuliłam się do ojca. - Nie sprawiał problemu?
-Żadnego.
- długowłosy mężczyzna pokiwał głową. - Byliśmy e lesie w
poszukiwaniach gniazdolotów.
-Znaleźliście?
-Nie...
Ale nie martw się, było bardzo fajnie. Młody siedzi u góry.
Zostajesz?
-Nie,
nie. - zaśmiałam się i pocałowałam go w policzek. - Ale może
jutro przyjdziemy na obiad.
-O
tak, czekam na was. Twój mąż już będzie? Chyba mam z nim do
pogadania.
-Coś
nie tak?
-Młody
powiedział, że tata twierdzi, iż Święty Mikołaj nie istnieje.
Doprawdy, jak ten mężczyzna może mu takie bzdury do głowy
wkładać?
-Zajmę
się tym, do zobaczenia jutro. - pokręciłam głową i poleciałam
po syna.
Czterolatek
zbiegł po schodach i wtulił się we mnie mocno.
-Mamuuusiu!
A my dzisiaj widzieliśmy ślimaaaki! Prawdziwe!
-No
oczywiście. Takie duże? A miały skorupy. - uśmiechnęłam się,
gdy mój synek energicznie kiwał główką. - Potem mi opowiesz. -
pocałowałam go lekko we włosy.
Pożegnaliśmy
mojego tatę i wróciliśmy siecią Fiuu do domu.
„Więc nie zajmuj już tym swoich małych ślicznych myśli
Ludzie rzucają kamieniami w rzeczy, które błyszczą
I życie sprawia, że miłość wydaje się trudna”
Synek zawsze pierwszy wbiegł do środka. Często go goniłam, a potem szłam robić nam coś do jedzenia. A teraz już nie padało. Już wyszło słońce. Już wszystko było dobrze.
Więc
gdy wyszedł na werandę i ujrzałam blask światła odbijający się
w platynowych włosach, nie myślałam. Rzuciłam wszystko. I
biegłam. On zrobił to samo, puścił torbę tylko po to, by wziąć
mnie w ramiona i zakręcić jak na romantycznym filmie.
Zawsze
w takich momentach trzymam go długo. Bo nigdy nie wiem kiedy i czy
wróci. Jest Aurorem, jak Harry i Ron, ale tylko Draco był
Śmierciożercą. I w związku z tym częściej wyjeżdża rozbijać
resztki swoich byłych współpracowników. A dla nich jest zdrajcą,
więc nigdy nie wiem, nigdy nie mogę być pewna czy i kiedy zastanę
go w domu.
Ale
zawsze wraca.
A
ja zawsze mam na szyi swój wisiorek ze skrzydłami anioła.
Pierwszym prezentem od mojego męża.
„Stawki są wysokie
Rzeki rwące
Ale ta miłość jest nasza”
~
Fin ~
~~~
Nie wierzę, że to już koniec tego bloga. Jest dla mnie bardzo ważny, to dzięki niemu zdecydowałam się nie kończyć swojej przygody z pisaniem. Ale tu już mój czas się skończył, dlatego właśnie tym akcentem zakańczam swój pierwszy blog. To prawie 1,5 roku mojej pracy, jestem z tego niezwykle dumna.
Co do epilogu - jest bardzo powiązany z piosenką i teledyskiem Taylor Swift - Ours (z niego też dodałam cytaty), gdyż gdy pierwszy raz ją przesłuchałam jeszcze nim blog powstał to pomyślałam 'to jak Luna, pasuje mi tu draluna' i był to pierwszy skok na ten parring.
Bardzo dziękuję wszystkim czytelnikom, to Wy motywowaliście mnie do dalszej pracy i to dzięki Wam blog funkcjonował. Jeszcze raz dziękuję. ;)
Ale to nie koniec mojej przygody z pisaniem - https://www.lustrzana-maska.blogspot.com <-- zapraszam teraz tutaj ;3 Druna dla mnie się nie skończyła, dziś albo jutro już wkleję tam jakiś tekst, prawdopodobnie właśnie drunę. Tam będę na pewno obecna. Zapraszam ;3
Naprawdę dziękuję za wszystko. Będę tęsknić za tym blogiem.
Żegnam.