czwartek, 17 kwietnia 2014

Rozdział 57 ~ Tej nocy wszystko się zmieniło, czujesz to? Te ściany, które zbudowali by nas zatrzymać, runęły.


Uśmiech nie schodził z twarzy Czarnego Pana. Był tak dziwny, tak w inny sposób nienaturalny, pełen politowania i szczęścia. No tak, wszyscy znaliśmy tego powód.

Słyszałam to przełomowe zdanie, które tak czy siak nie potrafiło do mnie dotrzeć. Słyszałam krzyk Ginny, jej próbę biegu, płacz. Słyszałam, ale były to puste dźwięki przelatujące z jednego ucha do drugiego. Czułam za to ścisk na dłoni.

Śmiechy Śmierciożerców, ciało Zbawcy Świata na rękach gajowego i nasze wspólne milczenie. Utrata nadziei czy poczucie straty?

Przygryzłam wargę i rozejrzałam się dookoła. Ludzie zdawali się być skamieniali, jakby ta jedna chwila potrafiła zatrzymać ich w jednym miejscu. Wszystko było zaklęte w posągi, które obudził czar Voldemorta. Czar nie będący czarem, lecz naszą ostatnią szansą zmiany zdania.

Ostatnia szansa, ostatnia decyzja.

Mocniej ścisnęłam jego dłoń. Przecież wiedziałam, co wybierze. Wiedziałam, że nie będę mogła jej dłużej trzymać, że zniknie jak słońce pod koniec dnia.

Glosy jego rodziców, jego własne zamieszanie i jeszcze mocniej ściskająca dłoń. To poczucie, że to ostatnie chwile chyba dla niego też nie były niczym miłym. To było kilka sekund, a ja miałam nadzieję, że potrwają trochę dłużej, jednak czas jest naszym panem i nie było możliwości nie podporządkowania się mu.

-Przepraszam.

Powiedział to tak cicho, że nie byłam pewna, czy sobie tego nie wyobraziłam. Ale prawda była taka, że uścisk zelżał a potem zniknął. Jasne włosy były coraz dalej i dalej. Obok Czarnego Pana, a potem przy swojej rodzinie. Pozostałam jednak w centrum uwagi lodowych oczu.

To była nasza, jasnej strony, jedyna strata. Każdy pozostały stał twardo na swoim miejscu, gotowy do walki mimo braku Pottera. Neville wyszedł przed szereg. Ale wiedziałam, że jest z nami. Nie miałam wątpliwości. Śmierciożercy śmiali się z kąśliwych uwag Voldemorta o naszym przyjacielu. Śmiali się pustym i głuchym śmiechem, który wciąż dudnił mi w uszach.

-Nie ważne, że Harry nie żyje. Ludzi giną codziennie. - pokręcił lekko głową. - Przyjaciele, rodzina. Tak. Ale jest z nami. I inni też. Są w naszych sercach. W sercach ludzi, dla których byli kimś więcej niż zwykłymi ludźmi. Nikt o nich nie zapomni. - spojrzał wyzywająco na Czarnego Pana. - A o tobie tak! Bo się mylisz! Serce Harry'ego biło dla nas! Nas wszystkich! To jeszcze nie koniec!

Nadzieja odżyła we wszystkich, gdy Neville wyciągnął z tiary przydziału prawdziwy, najprawdziwszy miecz Godryka Gryffindora. Nadzieja, która spowodowała, że martwe ciało Pottera przestało być martwe. Która spowodowała, że chłopak wyswobodził się z objęć Hagrida, zaczął miotać zaklęciami i uciekać. Ta, dzięki której Czarny Pan powoli zaczął tracić zwolenników, jacy niczym za dotknięciem magicznej różdżki zaczęli się ulatniać w kłębach czarnego dymu.

-Zwabię go do zamku, trzeba zabić węża! - powiedział Harry goniąc nas do środka.

Weszłam, tak jak wszyscy inni, patrząc na most, po którym poruszali się trzej członkowie rodziny Malfoyów.

Wyciągnęłam różdżkę. Będziemy walczyć o wszystko, na co pracowaliśmy przez te lata. To rewolucja, powstaniemy jako mistrzowie. Nigdy się nie poddamy.

Trzeba było biec, w takim tłoku nawet walczyć nie jest dobrze. Rozdzielaliśmy się, choć nie każdy miał przydzielone miejsce.

Nawet droga nie mogła być uznana za prostą. Z każdej strony nadciągały zaklęcia, leciały głazy, czy ściany.

-Protego! - krzyknęłam widząc chmarę nadlatujących zaklęć.

-Confringo! - rzuciłam zaklęcie w ścianę, która natychmiast się roztrzaskała. To dawało chwilę przewagi, która bez wątpienia wystarczała.

Niewiele trzeba, by trafić w środek walki. Widziałam Ginny, panią Weasley, Bellatrix... Ale to nie było miejsce dla mnie. Nie wiedziałam czemu, po prostu to czułam.

Śmierciożerców było dość, by starczyli dla każdego. Dla mnie również.

-Crucio!

Przeturlałam się po ziemi i schowałam za jakimś głazem. Raz... Dwa...

-Immobilius!

Człowiek w czarnym płaszczu zaczął poruszać się w niemalże ślimaczym tempie, przez co stał się bardzo łatwym dla mnie celem. Nie dane mi było jednak walczyć z nim nadal, gdyż zza jego pleców usłyszałam zaklęcie. Celowane w niego, nie we mnie. Ktoś chciał przejąć owego Śmierciożercę, a ja bynajmniej nie miałam nic przeciwko. Kiwnęłam głową i biegłam, wciąż biegłam.

-Expulso! - mruknęłam przez zaciśnięte zęby celując w grupę Śmierciożerców stojących przed główną bramą.

I poczułam... pustkę. Nagle nie miałam nic pod nogami, nie potrafiłam postawić stóp na ziemi, leciały jedynie bezwładnie ciągnące jakąś dziwną siłą. Leciałam.

Po krótkiej fali otępienia pozostał czas na zdanie sobie sprawy z faktów. Po pierwsze byłam już poza murami Hogwartu, choć chwilę temu znajdowałam się w Wielkiej Sali. Po drugie leciałam na takiej wysokości, że upadek z pewnością nie zakończyłby się dla mnie dobrze. Po trzecie nie mogłam się ruszyć. I po czwarte moja skóra pękała pozostawiając mnóstwo małych, czerwonych ran. Pękała powoli z coraz silniejszym bólem. Nie było zbyt przyjemnie.

Widziałam co dzieje się na dole, jednak nie mogłam nic zrobić. Widziałam kto mnie trzyma, jednak nie byłam w stanie zorientować się kim jest. Za wysoko.
Na dole trwała bitwa, światła przeróżnych zaklęć mogłam porównać do pokazu fajerwerków, tylko o wiele bardziej niebezpiecznych. Był wrzask, który słyszałam nawet z ta daleka, którego nie dało się nie słyszeć nawet z innego świata.

I był chłopak na moście.

Nie bez powodu tiara przypisała mnie do domu Roweny Ravenclaw. Nawet z beznadziejnej sytuacji trzeba znaleźć jakieś wyjście, niekiedy tak proste, że aż trudne. I teraz potrzeba było użyć trochę rozumu.

Imperio – pomyślałam kierując wzrok na sprawcę mojego lotu – Na dół, powoli, ściągnij mnie na dół.

Skupiałam się na tej myśli, widziałam, że to działa. Nie namnażały się już rany skóry, ból zelżał, a ja powolutku wędrowałam w dół.

I wtedy to zobaczyłam. Błysk tych oczu. Tych, których się tam nie spodziewałam. Zielonych, ale przesiąkniętych czernią. Pod czarnym płaszczem krótkie, czarne włosy. I zaciśnięte zęby, przez usilne próby uwolnienia się od mojego czaru.

Puszczaj – pomyślałam będąc kilka metrów nad ziemią.

Usłuchała. Opadłam na nogi, które natychmiast się wygięły, pozostawiając mnie w nieco bolesnym kucnięciu. Ale nie zwracałam na to uwagi.

-Alison... - pokręciłam głową.

Dziewczyna uniosła kąciki ust w sporym uśmiechu i ściągnęła kaptur. Ukłoniła się teatralnie.

-Dlaczego? - pokręciłam głową.

-Bo chciałam mieć wszystko na oku. Malfoy nie wystarczał, wiedzieli, że nie mogą mu ufać. A ja byłam czysta. A ty nie będziesz bezkarnie mieszać mi w głowie. Crucio!

Uskoczyłam, pobiegłam na zewnętrzny korytarz zamku.

-Czytałaś mój pamiętnik, nie wiesz przypadkiem, że to zaklęcie na mnie nie działa? - prychnęłam. - Expelliarmus!

-Protego. - pokręciła głową. - Takimi zaklęciami z pewnością mnie nie pokonasz. Sectumsempra!

Nie uderzyło we mnie. Ale drasnęło. Leciutko, delikatnie drasnęło ramię rozrywając kawałek bluzki. Zawsze zastanawiałam się co się wtedy stanie.

Tylko w tym jednym miejscu pojawiła się rana z mnóstwem krwi. Było to lewe ramię, nie krępowało więc moich ruchów różdżką. Spojrzałam na lewo. Harry Potter właśnie toczył walkę z Voldemortem. A ja walczyłam z przyjaciółką z pokoju.

-Gdzie miałam dolecieć? - zapytałam biegnąc dalej. - Zamierzałaś mnie ocalić?

-Zamierzałam puścić Cię nad oceanem. - wzruszyła ramionami. - Wiem, że kiepsko pływasz. A Twój kochaś miałby nauczkę, że nie wolno spoufalać się z wrogiem.

Znowu jakieś zaklęcie. Czułam, że lecę. Ale inaczej. Szybko, gwałtownie i krótko. Walnęłam całym ciałem o ścianę i ześlizgnęłam się na dół. Bolało.

-Nie tylko ty potrafisz używać zaklęć niewerbalnych. - pokręciła głową.

Spojrzałam w górę.

-Reducto. - mruknęłam, a ściana zawaliła się dokładnie pomiędzy nas.

Wstałam i nieświadomie złapałam się za ramię. Nie było najlepiej.

Kroki. Mnóstwo kroków za plecami. Głośne. Ktoś biegnie. Ale ona jest przede mną. W którą stronę?

-Boisz się, że sama sobie ze mną nie poradzisz? - mruknęłam idąc kilka kroków do przodu.

Leżała tam, jej różdżka była pod moimi stopami, a ona sama pod kawałkiem ściany. Już miałam to zrobić, już miałam z nią skończyć, gdy poczułam różdżkę wbijającą mi się w plecy.

-Już po tobie.

Bez trudu rozpoznałam głos Gregory'ego Goyle'a. Wzdrygnęłam się na samą myśl. Już dawno chciał to zrobić, jeszcze gdy chodziliśmy do szkoły. Już za rządów Carrowów.

-Zostaw ją. - kolejny znajomy głos. - Goyle, powiedziałem, puść ją.

-Malfoy, niby czemu?

-Bo ja tak mówię. - uciął.

-Zmieniłeś stronę?

-Nie. Ale tknij ją, a zobaczysz jak to się dla ciebie skończy.

Niepotrzebnie słuchałam. Niepotrzebnie się zamyśliłam. Niepotrzebnie straciłam skupienie.

Bo jej to wystarczyło żeby dosięgnąć różdżki i rzucić zaklęcie. Jasne światło pojawiło się przede mną. I obok też. I za mną również.

Był krzyk, a ja nie miałam czasu. Nie znałam zaklęcia, które rzuciła niewerbalnie. Nie kojarzyłam skutków. Może już mnie zabiła. Nie? To zbyt proste.

Jesteś słaba. - pomyślałam. - Nigdy nie miałaś prawdziwego życia. Zawsze kłamałaś, udawałaś kogoś innego. Nigdy nie miałaś przyjaciół. Nigdy nie kochałaś. Wiem to. Czuję to. Ja kocham. Dlatego mogę to zrobić.

Imperio. - pokręciłam głową. - Złam różdżkę. Zrób to, a przeżyjesz.

Białe światło pochłonęło mnie do końca.

***

Otworzenie oczu było czymś bardzo prostym, powieki zwyczajnie ciążyły na mojej twarzy. Ale przechodzenie ze światła do ciemności, a potem z ciemności do światła było dość gwałtowne, dość bolesne, więc oczy zaraz po próbie otwarcia samoistnie się zmrużyły.

Pierwsza próba nieudana, druga i trzecia też nie. Dopiero później mogłam wreszcie zorientować się gdzie jestem i co się dzieje.

Leżałam dokładnie w tym samym miejscu, które wydawało mi się, że opuszczam. Widziałam szczątki ściany, krew, bolało mnie ramię. Podniosłam się z niewielkim trudem, ale mogłam dostrzec ciało czarnowłosej dziewczyny.

-Ktoś rzucił na nią avadę, po tym jak puściła zaklęcie.

Wzdrygnęłam się na głos dziewczyny. Westchnęłam i podeszłam ją przytulić.

-Powiedziałam jej, że przeżyje jak mnie puści... - powiedziałam cichutko. Chyba sama nie chciałam o tym myśleć.

-Wygraliśmy. - Ginny uśmiechnęła się delikatnie.

-Gdzie Neville?

-Tam. - wskazała głową schody zamku. Chłopak powoli się po nich wspinał. - Zabił ostatniego horkruksa. Jest bohaterem. Dopiero potem Harry mógł zniszczyć Voldemorta. Udało się...

Mówiła jeszcze dalej, ale przestałam słuchać. Zrobiłam krok naprzód.

Chłodny wiatr przejechał po mojej twarzy, włosach. Westchnęłam głęboko. Potem mój wzrok powędrował w kierunku mostu.

Patrzyłam tylko w jedno miejsce, tylko w jeden punkt. Tylko w jedne lodowe oczy, które również zwracały uwagę tylko na mnie.


I one wystarczyły, bym uwierzyła ponownie.


~~~

Tak na miłe rozpoczęcie świąt ;)
Pisałam to dość długo, bo chciałam, żeby wyszedł tak jak w mojej głowie. Jest też dwa razy dłuższy, więc ;>
Do zobaczenia niedługo ^^

5 komentarzy:

  1. Jej, opłacało się tyle czekać. Rozdział jest świetny<3 Wesołych świąt!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jezuu! Cała ta wojna, jest tak realistycznie napisana! Jeszcze zaczęłam czytac na głos i w pewnym momencie zaczęłam ryczec. Cudoo! ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Ej, co tak mało komentarzy ;-; Rozdział świetny jak zawsze <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy next? Świetny Rozdział :3

    OdpowiedzUsuń