Uśmiech nie schodził z twarzy
Czarnego Pana. Był tak dziwny, tak w inny sposób nienaturalny,
pełen politowania i szczęścia. No tak, wszyscy znaliśmy tego
powód.
Słyszałam to przełomowe zdanie,
które tak czy siak nie potrafiło do mnie dotrzeć. Słyszałam
krzyk Ginny, jej próbę biegu, płacz. Słyszałam, ale były to
puste dźwięki przelatujące z jednego ucha do drugiego. Czułam za
to ścisk na dłoni.
Śmiechy Śmierciożerców, ciało
Zbawcy Świata na rękach gajowego i nasze wspólne milczenie. Utrata
nadziei czy poczucie straty?
Przygryzłam wargę i rozejrzałam się
dookoła. Ludzie zdawali się być skamieniali, jakby ta jedna chwila
potrafiła zatrzymać ich w jednym miejscu. Wszystko było zaklęte w
posągi, które obudził czar Voldemorta. Czar nie będący czarem,
lecz naszą ostatnią szansą zmiany zdania.
Ostatnia szansa, ostatnia decyzja.
Mocniej ścisnęłam jego dłoń.
Przecież wiedziałam, co wybierze. Wiedziałam, że nie będę mogła
jej dłużej trzymać, że zniknie jak słońce pod koniec dnia.
Glosy jego rodziców, jego własne
zamieszanie i jeszcze mocniej ściskająca dłoń. To poczucie, że
to ostatnie chwile chyba dla niego też nie były niczym miłym. To
było kilka sekund, a ja miałam nadzieję, że potrwają trochę
dłużej, jednak czas jest naszym panem i nie było możliwości nie
podporządkowania się mu.
-Przepraszam.
Powiedział to tak cicho, że nie byłam
pewna, czy sobie tego nie wyobraziłam. Ale prawda była taka, że
uścisk zelżał a potem zniknął. Jasne włosy były coraz dalej i
dalej. Obok Czarnego Pana, a potem przy swojej rodzinie. Pozostałam
jednak w centrum uwagi lodowych oczu.
To była nasza, jasnej strony, jedyna
strata. Każdy pozostały stał twardo na swoim miejscu, gotowy do
walki mimo braku Pottera. Neville wyszedł przed szereg. Ale
wiedziałam, że jest z nami. Nie miałam wątpliwości. Śmierciożercy śmiali się z kąśliwych uwag Voldemorta o naszym
przyjacielu. Śmiali się pustym i głuchym śmiechem, który wciąż
dudnił mi w uszach.
-Nie ważne, że Harry nie żyje. Ludzi
giną codziennie. - pokręcił lekko głową. - Przyjaciele, rodzina.
Tak. Ale jest z nami. I inni też. Są w naszych sercach. W sercach
ludzi, dla których byli kimś więcej niż zwykłymi ludźmi. Nikt o
nich nie zapomni. - spojrzał wyzywająco na Czarnego Pana. - A o
tobie tak! Bo się mylisz! Serce Harry'ego biło dla nas! Nas
wszystkich! To jeszcze nie koniec!
Nadzieja odżyła we wszystkich, gdy
Neville wyciągnął z tiary przydziału prawdziwy, najprawdziwszy
miecz Godryka Gryffindora. Nadzieja, która spowodowała, że martwe
ciało Pottera przestało być martwe. Która spowodowała, że
chłopak wyswobodził się z objęć Hagrida, zaczął miotać
zaklęciami i uciekać. Ta, dzięki której Czarny Pan powoli zaczął
tracić zwolenników, jacy niczym za dotknięciem magicznej różdżki
zaczęli się ulatniać w kłębach czarnego dymu.
-Zwabię go do zamku, trzeba zabić
węża! - powiedział Harry goniąc nas do środka.
Weszłam, tak jak wszyscy inni, patrząc
na most, po którym poruszali się trzej członkowie rodziny
Malfoyów.
Wyciągnęłam różdżkę. Będziemy
walczyć o wszystko, na co pracowaliśmy przez te lata. To rewolucja,
powstaniemy jako mistrzowie. Nigdy się nie poddamy.
Trzeba było biec, w takim tłoku nawet
walczyć nie jest dobrze. Rozdzielaliśmy się, choć nie każdy miał
przydzielone miejsce.
Nawet droga nie mogła być uznana za
prostą. Z każdej strony nadciągały zaklęcia, leciały głazy,
czy ściany.
-Protego! - krzyknęłam widząc chmarę
nadlatujących zaklęć.
-Confringo! - rzuciłam zaklęcie w
ścianę, która natychmiast się roztrzaskała. To dawało chwilę
przewagi, która bez wątpienia wystarczała.
Niewiele trzeba, by trafić w środek
walki. Widziałam Ginny, panią Weasley, Bellatrix... Ale to nie było
miejsce dla mnie. Nie wiedziałam czemu, po prostu to czułam.
Śmierciożerców było dość, by
starczyli dla każdego. Dla mnie również.
-Crucio!
Przeturlałam się po ziemi i schowałam
za jakimś głazem. Raz... Dwa...
-Immobilius!
Człowiek w czarnym
płaszczu zaczął poruszać się w niemalże ślimaczym tempie,
przez co stał się bardzo łatwym dla mnie celem. Nie dane mi było
jednak walczyć z nim nadal, gdyż zza jego pleców usłyszałam
zaklęcie. Celowane w niego, nie we mnie. Ktoś chciał przejąć
owego Śmierciożercę, a ja bynajmniej nie miałam nic przeciwko.
Kiwnęłam głową i biegłam, wciąż biegłam.
-Expulso! -
mruknęłam przez zaciśnięte zęby celując w grupę Śmierciożerców
stojących przed główną bramą.
I poczułam...
pustkę. Nagle nie miałam nic pod nogami, nie potrafiłam postawić
stóp na ziemi, leciały jedynie bezwładnie ciągnące jakąś
dziwną siłą. Leciałam.
Po krótkiej fali
otępienia pozostał czas na zdanie sobie sprawy z faktów. Po
pierwsze byłam już poza murami Hogwartu, choć chwilę temu
znajdowałam się w Wielkiej Sali. Po drugie leciałam na takiej
wysokości, że upadek z pewnością nie zakończyłby się dla mnie
dobrze. Po trzecie nie mogłam się ruszyć. I po czwarte moja skóra
pękała pozostawiając mnóstwo małych, czerwonych ran. Pękała
powoli z coraz silniejszym bólem. Nie było zbyt przyjemnie.
Widziałam co
dzieje się na dole, jednak nie mogłam nic zrobić. Widziałam kto
mnie trzyma, jednak nie byłam w stanie zorientować się kim jest.
Za wysoko.
Na dole trwała bitwa, światła przeróżnych zaklęć
mogłam porównać do pokazu fajerwerków, tylko o wiele bardziej
niebezpiecznych. Był wrzask, który słyszałam nawet z ta daleka,
którego nie dało się nie słyszeć nawet z innego świata.
I był chłopak na
moście.
Nie bez powodu
tiara przypisała mnie do domu Roweny Ravenclaw. Nawet z
beznadziejnej sytuacji trzeba znaleźć jakieś wyjście, niekiedy
tak proste, że aż trudne. I teraz potrzeba było użyć trochę
rozumu.
Imperio –
pomyślałam kierując wzrok na sprawcę mojego lotu – Na dół,
powoli, ściągnij mnie na dół.
Skupiałam się na
tej myśli, widziałam, że to działa. Nie namnażały się już
rany skóry, ból zelżał, a ja powolutku wędrowałam w dół.
I wtedy to
zobaczyłam. Błysk tych oczu. Tych, których się tam nie
spodziewałam. Zielonych, ale przesiąkniętych czernią. Pod czarnym
płaszczem krótkie, czarne włosy. I zaciśnięte zęby, przez
usilne próby uwolnienia się od mojego czaru.
Puszczaj –
pomyślałam będąc kilka metrów nad ziemią.
Usłuchała.
Opadłam na nogi, które natychmiast się wygięły, pozostawiając
mnie w nieco bolesnym kucnięciu. Ale nie zwracałam na to uwagi.
-Alison... -
pokręciłam głową.
Dziewczyna uniosła
kąciki ust w sporym uśmiechu i ściągnęła kaptur. Ukłoniła się
teatralnie.
-Dlaczego? -
pokręciłam głową.
-Bo chciałam mieć
wszystko na oku. Malfoy nie wystarczał, wiedzieli, że nie mogą mu
ufać. A ja byłam czysta. A ty nie będziesz bezkarnie mieszać mi w
głowie. Crucio!
Uskoczyłam,
pobiegłam na zewnętrzny korytarz zamku.
-Czytałaś mój
pamiętnik, nie wiesz przypadkiem, że to zaklęcie na mnie nie
działa? - prychnęłam. - Expelliarmus!
-Protego. -
pokręciła głową. - Takimi zaklęciami z pewnością mnie nie
pokonasz. Sectumsempra!
Nie uderzyło we
mnie. Ale drasnęło. Leciutko, delikatnie drasnęło ramię
rozrywając kawałek bluzki. Zawsze zastanawiałam się co się wtedy
stanie.
Tylko w tym jednym
miejscu pojawiła się rana z mnóstwem krwi. Było to lewe ramię,
nie krępowało więc moich ruchów różdżką. Spojrzałam na lewo.
Harry Potter właśnie toczył walkę z Voldemortem. A ja walczyłam
z przyjaciółką z pokoju.
-Gdzie miałam
dolecieć? - zapytałam biegnąc dalej. - Zamierzałaś mnie ocalić?
-Zamierzałam
puścić Cię nad oceanem. - wzruszyła ramionami. - Wiem, że
kiepsko pływasz. A Twój kochaś miałby nauczkę, że nie wolno
spoufalać się z wrogiem.
Znowu jakieś
zaklęcie. Czułam, że lecę. Ale inaczej. Szybko, gwałtownie i
krótko. Walnęłam całym ciałem o ścianę i ześlizgnęłam się
na dół. Bolało.
-Nie tylko ty
potrafisz używać zaklęć niewerbalnych. - pokręciła głową.
Spojrzałam w górę.
-Reducto. -
mruknęłam, a ściana zawaliła się dokładnie pomiędzy nas.
Wstałam i
nieświadomie złapałam się za ramię. Nie było najlepiej.
Kroki. Mnóstwo
kroków za plecami. Głośne. Ktoś biegnie. Ale ona jest przede mną.
W którą stronę?
-Boisz się, że
sama sobie ze mną nie poradzisz? - mruknęłam idąc kilka kroków
do przodu.
Leżała tam, jej
różdżka była pod moimi stopami, a ona sama pod kawałkiem ściany.
Już miałam to zrobić, już miałam z nią skończyć, gdy poczułam
różdżkę wbijającą mi się w plecy.
-Już po tobie.
Bez trudu
rozpoznałam głos Gregory'ego Goyle'a. Wzdrygnęłam się na samą
myśl. Już dawno chciał to zrobić, jeszcze gdy chodziliśmy do
szkoły. Już za rządów Carrowów.
-Zostaw ją. -
kolejny znajomy głos. - Goyle, powiedziałem, puść ją.
-Malfoy, niby
czemu?
-Bo ja tak mówię.
- uciął.
-Zmieniłeś
stronę?
-Nie. Ale tknij ją,
a zobaczysz jak to się dla ciebie skończy.
Niepotrzebnie
słuchałam. Niepotrzebnie się zamyśliłam. Niepotrzebnie straciłam
skupienie.
Bo jej to
wystarczyło żeby dosięgnąć różdżki i rzucić zaklęcie. Jasne
światło pojawiło się przede mną. I obok też. I za mną również.
Był krzyk, a ja
nie miałam czasu. Nie znałam zaklęcia, które rzuciła
niewerbalnie. Nie kojarzyłam skutków. Może już mnie zabiła. Nie?
To zbyt proste.
Jesteś słaba. - pomyślałam.
- Nigdy nie miałaś prawdziwego życia. Zawsze kłamałaś,
udawałaś kogoś innego. Nigdy nie miałaś przyjaciół. Nigdy nie
kochałaś. Wiem to. Czuję to. Ja kocham. Dlatego mogę to zrobić.
Imperio. -
pokręciłam głową. - Złam różdżkę. Zrób to, a
przeżyjesz.
Białe światło
pochłonęło mnie do końca.
***
Otworzenie oczu
było czymś bardzo prostym, powieki zwyczajnie ciążyły na mojej
twarzy. Ale przechodzenie ze światła do ciemności, a potem z
ciemności do światła było dość gwałtowne, dość bolesne, więc
oczy zaraz po próbie otwarcia samoistnie się zmrużyły.
Pierwsza próba
nieudana, druga i trzecia też nie. Dopiero później mogłam
wreszcie zorientować się gdzie jestem i co się dzieje.
Leżałam dokładnie
w tym samym miejscu, które wydawało mi się, że opuszczam.
Widziałam szczątki ściany, krew, bolało mnie ramię. Podniosłam
się z niewielkim trudem, ale mogłam dostrzec ciało czarnowłosej
dziewczyny.
-Ktoś rzucił na
nią avadę, po tym jak puściła zaklęcie.
Wzdrygnęłam się
na głos dziewczyny. Westchnęłam i podeszłam ją przytulić.
-Powiedziałam jej,
że przeżyje jak mnie puści... - powiedziałam cichutko. Chyba
sama nie chciałam o tym myśleć.
-Wygraliśmy. -
Ginny uśmiechnęła się delikatnie.
-Gdzie Neville?
-Tam. - wskazała
głową schody zamku. Chłopak powoli się po nich wspinał. - Zabił
ostatniego horkruksa. Jest bohaterem. Dopiero potem Harry mógł
zniszczyć Voldemorta. Udało się...
Mówiła jeszcze
dalej, ale przestałam słuchać. Zrobiłam krok naprzód.
Chłodny wiatr
przejechał po mojej twarzy, włosach. Westchnęłam głęboko. Potem
mój wzrok powędrował w kierunku mostu.
Patrzyłam tylko w
jedno miejsce, tylko w jeden punkt. Tylko w jedne lodowe oczy, które
również zwracały uwagę tylko na mnie.
I one wystarczyły,
bym uwierzyła ponownie.
~~~
Tak na miłe rozpoczęcie świąt ;)
Pisałam to dość długo, bo chciałam, żeby wyszedł tak jak w mojej głowie. Jest też dwa razy dłuższy, więc ;>
Do zobaczenia niedługo ^^
Jej, opłacało się tyle czekać. Rozdział jest świetny<3 Wesołych świąt!
OdpowiedzUsuńJezuu! Cała ta wojna, jest tak realistycznie napisana! Jeszcze zaczęłam czytac na głos i w pewnym momencie zaczęłam ryczec. Cudoo! ♥
OdpowiedzUsuńEj, co tak mało komentarzy ;-; Rozdział świetny jak zawsze <3
OdpowiedzUsuńKiedy next? Świetny Rozdział :3
OdpowiedzUsuńNa początku maja ;)
Usuń