Historia nastoletniej Luny Lovegood, kiedy na jej drodze staje niebezpieczyny Śmierciożerca - Draco Malfoy.
czwartek, 4 kwietnia 2013
Rozdział 12. ~Biała magia zdążyła okryć nasze życie...
Oczyma wyobraźni wciąż widziałam jedną chwilę z balu. Jak na amerykańskim filmie. Ten obraz, ta bliskość wciąż leżała w mojej głowie nie pozwalając mi przeżyć innego snu.
Mimo to obudziłam się rześka i pełna życia. Przeciągnęłam się powoli i bosymi stopami przeszłam (w zasadzie przetańczyłam) przez cały pokój. Moim oczom ukazała się maleńka róża – dar od mojego ostatniego partnera ubiegłej nocy. Wywołała na mojej twarzy szery uśmiech i powędrowała w wewnętrzną kieszeń płaszcza czarodziei. Nie chciałam, by ktokolwiek ją ujrzał, ale też pragnęłam mieć ją zawsze przy sobie.
W równie pozytywnym humorze wzięłam prysznic i zeszłam na śniadanie. Odpowiadałam uśmiechem na pytające spojrzenia przyjaciół. Złośliwe uwagi Ślizgonów również nie robiły na mnie szczególnego wrażenia. Zwyczajnie przeżyłam cudowny dzień.
Kolejne dni mijały mi w podobnym humorze. Były do siebie bardzo podobne, nie potrafiłam wybrać w nich żadnego charakterystycznego wydarzenia. No, może zdarzały się nieuprzejme, lub co dziwniejsze pochlebne uwagi Dracona, aczkolwiek niezbyt trafiały one do głębi mojego umysłu.
Tak minęła cała kolorowa jesień, nim się spostrzegłam kolorowe liście zdążyła pokryć gruba warstwa bielutkiego śniegu. Hogwart w takiej odsłonie był jeszcze bardziej malowniczy.
Bardzo szybkim krokiem zbliżały się święta. Pierwsze myśli związane z tym świętem były oczywiście pozytywne. Tylko jeden nierozwiązany problem. Wciąż nie otrzymałam jakichkolwiek informacji dotyczących mojego ojca. Bałam się, że gdy przyjadę do domu, ten będzie stał pusty. Ale odciągałam te myśli na dalszy plan.
Musiałam kupić prezenty. W tym roku wigilię miałam spędzić tylko z tatą, za to sylwestra ten zamierzał jechać do swojej kuzynki Jeny, z którą dość rzadko się widuje. Więc moje plany na Nowy Rok wciąż pozostawały pod znakiem zapytania.
W tym celu za przyzwoleniem nauczycieli z Ginny wybrałyśmy się do Hogsmeade. Kupowanie nie sprawiało mi szczególnej przyjemności, lecz nie było to również zajęcie szczególnie uciążliwe.
Pierwszą wypatrzoną przeze mnie rzeczą było pewne pudełko. Otwierane na zaklęcie. Pierwszym o czym pomyślałam było to, że to idealny pojemnik na listy. Miałam do wyboru różne rozmiary i wzory. Dla siebie wybrałam mniejsze pudełko. Było niebiesko białe – kolory były jak plamy delikatnie na siebie nachodzące.
Ale wzięłam takie dwa. Drugie, w identycznym wzorze było znacznie większe. Nadawało się do przechowywania czasopism ojca. Poza tym kupiłam mu wieczną fajkę i pióro pomysłów. I wigilijne prezenty dla tatusia miałam już gotowe.
Udało mi się tęż zdobyć prezenty dla przyjaciół:
Dla Ginny (kupiłam, gdy przez chwilę nie patrzyła) - Kalendarz najpiękniejszych wspomnień (najważniejsze chwile z poszczególnych miesięcy stawały się tłem do dat)
Dla Nevill'a - upragnioną książkę „Magia ręczna” (zawsze chciał się nauczyć czarować bez pomocy różdżki)
Dla Harry'ego – widmookulary (dzięki identycznym znalazłam go kiedyś w pociągu)
Dla Hermiony – zegarek srebrzany (pozwalał w dowolnej chwili zatrzymać czas na godzinę)
Dla Rona - pierścień lewitacji (można było dzięki niemu unieść się na kilka metrów w powietrze)
Dla Hagrida - smoczą łuskę (ozdoba)
Zapakowałam prezenty i przeniosłam je za pomocą różdżki do dormitorium. Czekałam jeszcze chwilę na Ginny, która wciąż nie mogła znaleźć odpowiedniego prezentu dla Harry'ego. Potem szczęśliwe z udanych zakupów wróciłyśmy do Hogwartu.
Minęły kolejne dni. Jutro wigilia. Z radością opuszczałam pokryty wspaniałymi dekoracjami zamek.
Wzrokiem odszukałam rudowłosą i popędziłam w jej stronę. Zajęłyśmy miejsca w przedziale. Nie trzeba było długo czekać na niepochlebne wizyty.
-Oho kogo my tu mamy? - zabrzmiał piskliwy głosik Pancy Parkinson.
-Czego chcesz Pancy? - warknęła Ginny.
-Nic, oglądam tylko ofiary.
-A spojrzeć w lustro nie prościej? - zaśmiała się rudowłosa.
Mimowolnie się zaśmiałam. Rozwścieczyło to Parkinson. Wyciągnęła różdżkę. Moja przyjaciółka zrobiła dokładnie to samo.
Ale Pancy nie zdążyła wykonać żadnego ruchu. Zza jej pleców rozległ się głos rozwścieczonego Dracona.
-Kretynko po jaką cholerę będziesz z nimi walczyć?! Tylko odejmiesz nam punkty. Opanuj się. - warknął w jej kierunku.
Ciemnowłosa posłusznie jak piesek schowała różdżkę. Mruknęła tylko „To jeszcze nie koniec” i zniknęła. Byłam jeszcze w stanie dostrzec twarz blondyna maszerującego przez korytarz. Była ukazana w ogromnym grymasie, wyglądał jakby chciał pozbawić kogoś życia.
Na peronie 9 i 3/4 zobaczyłam ojca. Rzuciłam wszystko i padłam mu się w ramiona.
-Dlaczego nie odpisywałeś na listy? -szepnęłam.
Dopiero wtedy się mu przyjrzałam. Jasne włosy były odrobinę dłuższe. Twarz zmęczona, wyglądał na spiętego. Nie pytałam, bo wiedziałam, że i tak nie powie mi prawdy. Ale jednego byłam pewna. Coś się działo.
-Pisałem. Może coś się popsuło z sowami. Ale nie ważne. Choć musimy się przygotować do świąt. - uśmiechnął się i zabrał mój kufer.
Pożegnałam się jeszcze z przyjaciółmi i pobiegłam za ojcem. Weszliśmy do domu. Było dość brudno, jakby nikogo w nim nie było od kilku tygodni, jak nie miesięcy. Od razu zabrałam miotłę i zaczęłam robić porządki. Tymczasem tata zaparzył herbatę i wyciągnął choinkę oraz ozdoby.
Od razu zabraliśmy się za jej dekoracje. Nasz dom od zawsze w święta pokryty był mnóstwem lampek, bombek i innych świecidełek. Taka tradycja rodzinna. Od kiedy pamiętam tata brał mnie na barana, żebym tylko zdołała zawiesić gwiazdę na szczycie choinki. Nawet teraz, gdy sama na palcach potrafiłam jej dosięgnąć ojciec nadstawiał plecy.
Później przyrządzaliśmy potrawy. Nie brakowało karpia, ale jego przyrządzał tata. Ja zajmowałam się ciastami, barszczem, uszkami, pierogami. Tata jeszcze robił sałatki. Zawsze przyrządzaliśmy za dużo jedzenia, zwłaszcza na dwie osoby.
Ale musiało być wszystko. I było. Skończyliśmy późnym wieczorem.
Przytuliłam się do taty.
-Jest „żongler”? - zapytałam uśmiechnięta.
-Nie słonko. Niedługo będzie. Mamy mały zastój. - stwierdził smutno. - Już późno, idź spać.
-Do jutra. - pożegnałam się.
Potem weszłam do pokoju. Och, jak ja go lubiłam. Zdjęcia przyjaciół sprawiały, że czułam jakbym była wokół nich. Zaśnięcie w swoim własnym łóżku to pestka. Ale uczucie niepokoju nawet tu mnie dręczyło. Starałam się odpędzić od siebie złe myśli. Pogrążyłam się w długim, kojącym śnie.
Pamiętam z niego tylko uczucie błogości. Wiem, że byłam do kogoś przytulona. Do kogoś, kogo naprawdę szczerze kochałam... z wzajemnością.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz