czwartek, 4 kwietnia 2013

Rozdział 14 ~ Słowo to pewien obraz duszy, który wydaje się być prosty, chociaż tak niewielu potrafi naprawdę go zrozumieć.



Podarunek wywołał u mnie mieszane uczucia. Odstawiłam je jednak na dalszy plan i pożegnałam przyjaciół.

Ciężko było mi wydostać ich z uścisku. Zwłaszcza Harry'ego, w końcu to z nim najmocniej się przyjaźniłam.

-No już, bo Ginny będzie zazdrosna. - zaśmiała się Hermiona.

I poszli. Wpatrywałam się jeszcze w ich postacie znikające w oddali.

Tata widząc, że już tęsknię przytul mnie mocno.

-Trze­ba być wiel­kim przy­jacielem i moc­nym przy­jacielem, żeby przyjść i prze­sie­dzieć z kimś całe po­połud­nie tyl­ko po to, żeby nie czuł się sa­mot­ny. Odłożyć swo­je ważne spra­wy i całe po­połud­nie poświęcić na trzy­manie ko­goś za rękę. -szepnął.

Tak... byli przyjaciółmi.

Zabrałam prezenty do swojego pokoju, wykąpałam się i położyłam w miękkiej pościeli. Wisiorek wpadł mi w ręce zupełnie przez przypadek. Leżąc rozłożyłam szeroko ręce i usłyszałam dźwięk upadającego metalu. Zerwałam się z łóżka, by podnieść srebrne cudo.

Obracałam go w rękach miliony razy. W głowie wciąż powtarzałam napis dołączony do naszyjnika.

„Nie pozwól, by twoje marzenia zmieniły się w pył.

Dla mnie zawsze będziesz niespełnionym marzeniem,

Aniołem, którego nigdy nie będę mógł dotknąć. ~M.”

Doszło do tego, że znałam go zupełnie na pamięć. Kto był autorem? Pytanie bez odpowiedzi.

Tekst wydawał się pasować do naszych ostatnich relacji z Neville'm, lecz... coś mówiło mi, że nie tędy droga.

Zaśmiałam się na myśl o przyjacielu. Odłożyłam łańcuszek na szafkę. I wtedy mój wzrok padł na okno. Na parapecie leżały dwie małe paczuszki. Podeszłam do nich cichutko, na palcach.

Pierwsza, większa paczka była niebieska ze złotą wstążką. Obok złocistej kokardy znajdował się napis:

„Bądź jaka jesteś, a wszyscy będą Cię lubić. Neville.”

Uśmiechnęłam się do skrawka papieru. Delikatnie rozsunęłam wstążkę. Pod papierem ukryty był duży, srebrny zegar ścienny z wizerunkiem czarnego pegaza. Nie przypominał za bardzo testrala, ale domyśliłam się, że o to chłopakowi chodziło. Cóż, on ich nie widział, więc nie mogłam mieć do niego o to zażaleń. I tak bym nie miała. Prezent był wspaniały.

I druga od Ginny. Pomarańczowy, w kolorze jej włosów pakunek mieścił w sobie spory flakonik perfum. Buteleczka miała kształt diamentu, miała kolor bardzo bladego różu. Perfumy nosiły nazwę „violet winter” (fiołkowa zima), skąd nie trudno się domyślić jakiego były zapachu. Na samym dole pakunku tkwiła mała koperta. Delikatnie wsunęłam w nią palec i otworzyłam:

„Luno, w te święta życzę wszystkiego najlepszego Tobie i twojemu tacie.

Oby ten zapach przypominał ci najpiękniejsze chwile twojego życia,

które być może, jeszcze razem przeżyjemy.

PS. Jakieś plany na Sylwestra? Odpisz mi jak najszybciej.

Ginny”


Wsunęłam list z powrotem do koperty. Usiadłam przy biurku, wyciągnęłam z szafki kawałek pergaminu i wieczne pióro. Zastanawiałam się, jakich słów użyć, lecz uznałam, że najlepiej pisać dokładnie tak, jak się myśli, więc wyszło tak:

„Oj wzajemnie Ginny. Pozdrów całą rodzinę.

W zasadzie nie mam konkretnych planów, tata wyjeżdża do swojej kuzynki.

Ale mam pewien pomysł. Tylko jego cały urok polega na tym,

że nie będzie trwał dłużej niż do północy.

Możemy iść tam razem, tylko co dalej?

Czekam na wiadomość.

Luna.”


Zwinęłam list w rulonik, dałam go gołębiowi siedzącego na drzewie przy moim oknie. Padałam mu adres i obserwowałam jak frunie.

Potem rzuciłam się na łóżko. Myśli wciąż wracały do anielskiego wisiorka... Teraz jeszcze mniej byłam pewna kto może być jego darczyńcą. Co z tego wywnioskowałam? Lepiej, żebym nie wiedziała. W niewiedzy jest tajemnica, która sprawia, że wszystko staje się bardziej intrygujące, ciekawe. Jeżeli wiedza ma sprawić, że czar pryśnie, to lepiej żeby w ogóle się nie pojawiła.

W końcu zasnęłam.

Śniła mi się pewna postać. Był to wysoki mężczyzna o stalowych, blond włosach. Były dość długie, sięgały mu za ramiona. Ubrany był w czarny garnitur, a w ręku trzymał czarną różdżkę. Blada twarz ukazywała ogromny grymas, wręcz wściekłość. Wyglądało na to, że mężczyzna nie jest pozytywnie nastawiony do mojej osoby. Przeklął głośno i wycelował we mnie czarnym patykiem.

Ale nie wiedziałam już czy trafił, czy nie. A tym bardziej jakiego zaklęcia użył. Gwałtownie zerwałam się z łóżka i przetarłam czoło z potu. Chwilę siedziałam na miękkiej pościeli w milczeniu wpatrując się w otoczone promieniami słońca okno. Potem powoli wstałam i wzięłam prysznic. Chodząc po pokoju w szlafroku zauważyłam gołębia próbującego wedrzeć się do mojej sypialni. Z uśmiechem podeszłam do stworzenia i zabrałam starannie zwinięty w rulonik list.

„To super! W Dziurawym Kotle będzie impreza dla uczniów Hogwartu.

Wszyscy tam będą, ale wiadomo wszystko się zaczyna po Nowym Roku.

To najpierw wybierzemy się tam gdzie ty chcesz, a potem do Dziurawego Kotła, ok?

Cieszę się na myśl o spotkaniu.

Ginny.”


Zastanowiłam się nad odpowiedzią. Tam będą pić, tańczyć do upadłego. Będą też pewnie Ślizgoni, a jakoś nie do końca uśmiechało mi się tańczenie przy nich. Ale co miałam zrobić? Przecież jej nie rozczaruję... Ten jeden raz na Nowy Rok spróbuję się dopasować. Przez jeden jedyny dzień nie będę Pomyluną, tylko zwykłą uczennicą. Trudne? Podejmę wyzwanie.

„Jasne. Ale mam takie pytanie.

Tata wyjeżdża i będę sama w domu,

nie chciałabyś mi potowarzyszyć po imprezie w Dziurawym Kotle?

Luna.”


Prędko się ubrałam w zieloną bluzkę, na to żółtą kamizelkę oraz ciemne jeansy. Włożyłam wisiorek od M i zeszłam na dół. Budyń już na mnie czekał.

Zastanawiałam się co będę robić przez resztę świąt. Nadmiar wolnego czasu.

Ojciec chyba czytał mi w myślach bo przede mną postawił moje zeszłoroczne łyżwy. Uśmiechnęłam się najpierw do taty, potem do dwóch białych butów z płozami. Bez słowa chwyciłam je w ręce. Ubrałam buty, czapkę, rękawiczki i kurtkę, po czym wybiegłam z domu.

Naturalnie nie mieliśmy tu takiego prawdziwego lodowiska. Ale nieopodal znajdował się mały staw, który zawsze na zimę pokrywał się grubą warstwą lodu.

Gdy tylko tam dotarłam przebrałam buty na łyżwy i zostawiając je przy krawędzi lodowiska weszłam powoli na taflę lodu. Pierwsze metry były naturalnie koślawe, ale z każdym kolejnym nabierałam pewności siebie. Poruszałam się coraz szybciej, czułam jak moje jasne włosy unoszą się delikatnie ku górze. Chłodne powietrze oplotło już moją postać, wiatr ułatwiał poruszanie się po lodzie. Po kilkunastu minutach poczułam się dość pewnie, uniosłam jedną nogę. Nie byłoby to niczym dziwnym , lecz ów staw nie był równym podłożem, ciężko było nie przewrócić się nawet przy powolniej jeździe.

Taka zabawa trwała ponad 2 godziny. Wtedy zdałam sobie sprawę, że chyba powinnam wracać. Stanęłam gwałtownie. Aż zbyt gwałtownie, ponieważ łyżwy poleciały dalej pozostawiając mnie bez przytwierdzenia do podłogi. Upadłam. Warstwa lodu trochę popękała, jednak nie na tyle bym zapadła się pod nią.

Zaczęłam się śmiać. Zdjęłam łyżwy i boso powędrowałam do brzegu. Dopiero tam ubrałam buty i wróciłam do domu.

Odstawiłam łyżwy, zjadłam z tatą obiad i poszłam do siebie na górę. Czekała już na mnie wiadomość od przyjaciółki.

„Cudownie, to przyjdę do Ciebie 31 grudnia gdzieś koło 20:00.

Do zobaczenia.

Ginny”


Już nie odpisywałam. Za oknem ze słońcem wygrywała ciemność. Zajęłam się sobą, pokrótce zasnęłam.

W podobny sposób mijały mi kolejne dni. Różniły się tylko uczucia, czyny, rozmowy. Czekałam na spotkanie z Ginny, stresowałam się wizytą w Dziurawym Kociole. Dni mijały bardzo szybko, aż nadszedł wyczekany dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz