czwartek, 4 kwietnia 2013

Rozdział 15. ~ Na skraju dwunastego miesiąca.

Delikatne promyczki słońca obudziły mnie z głębokiego, zimowego snu. Ostatni dzień tego roku. Opuszkami palców przemierzyłam kołdrę, podniosłam się z łóżka. Na błękitną koszule nocną zarzuciłam miękki szlafrok, po czym zeszłam do kuchni. Było już po 10, więc jak przypuszczałam tata już zbierał się do swojej kuzynki.

-Już wychodzisz? - oparłam się o ścianę.
-Tak, ciocia prosiła żebym był chwilę wcześniej - przytulił się do mnie - w kredensie masz szampana to wypij go sobie na Nowy Rok, jutro się zobaczymy.
-To znaczy za rok? - zaśmiałam się.

-Tak. Do zobaczenia.
Przytuliliśmy się i wyszedł. Zrobiłam sobie budyniu i wypiłam kubek gorącej kawy. Po jego wypiciu miałam ochotę na długą, leniwą kąpiel. Podeszłam do łazienki i napuściłam gorącej wody do wanny. Zrzuciłam z siebie szlafroczek oraz piżamę, dodałam kilka „bajerów” do wanny i powoli weszłam do wody.

Była gorąca, przyjemna, kojąca. Nie liczyłam czasu, każda chwila była przyjemna. Ale czas ma swoje prawa. Zorientowałam się, że leżę tak już dość długo. Woda z gorącej stała się ledwo letnia. Umyłam jeszcze włosy, zarzuciłam szlafrok i udałam się do sypialni.

-Co jest ze mną nie tak?

Po raz pierwszy chyba zadałam to pytanie głośno. Walnęłam się w głowę. Nie chcę dorastać! To niszczy psychikę...

-Nargle istnieją! - wrzasnęłam na cały pokój i upadłam na kolana.

Zmieniłam się. Już nie tylko fizycznie. Zaczęłam myśleć jak każda z dziewczyn otaczających mnie od lat. Chcę iść na imprezę i ładnie wyglądać. Boże, przecież nigdy tego nie potrzebowałam! Zostaw mnie taką jaka byłam! Choćbyś nie wiem jak się starał, chociaż wszystko byłoby przeciw zawsze będę miała w sobie coś z Pomyluny. Nawet jak odstawię kolczyki w rzodkiewki na bok, to i tak „żonglera” będę czytać do góry nogami. Zawsze będę wierzyć w nargle. Nie ważne, że nabrałam kobiecych kształtów. Nie ważne, że zaczynam chcieć się podobać chłopakom, ja i tak zostanę sobą.

Westchnęłam głęboko. To normalne, że dorastam. Ale... brakuje mi tej cząstki dzieciństwa. Wiary we wszystko. Nigdy nie przestanę kierować się uczuciami, wierzyć w nargle... To mi zostanie na zawsze.

Uśmiechnęłam się. To co, w tym roku zamykam część dzieciństwa? Małą, wręcz minimalną tak. Ale zawsze, choćby nie wiem co – pozostanę Pomyluną Lovegood.

Dobra. Czas zacząć się szykować. Narzuciłam szlafrok i weszłam do pokoju. Usiadłam przed kufrem. Wzięłam do ręki sukienkę. Jedną z moich ulubionych. Była bladożółta, sięgała ponad kolana. Przy szyi wyglądała na zawiniętą, wysuwał się czarny kołnierzyk. Cała była pokryta czarnymi plamkami, przypominającymi lecące ptaki. Przy biodrach znajdował się czarny pasek. Tak, to była kreacja na dziś. Do tego ubrałam czarne rajstopy i żółte kozaki sięgające powyżej kostki na niewysokim obcasie.

Gdy tylko włosy wyschły przeczesałam je szczotką od taty nadając im przy tym widok idealnie zharmonizowanych loków. Zrobiłam bardzo delikatny makijaż i już prawie byłam gotowa.

Zapięłam wisiorek ze skrzydłami delikatnie wsuwając go pod kołnierzyk. Wystawała z niego tylko skrzydlatą część.

Wzięłam jeszcze czarną torebkę wiszącą na łóżku. Spojrzałam na swoje kiedyś ulubione kolczyki. Uśmiechnęłam się do rzodkiewek i delikatnie wsunęłam je do torebki. Zeszłam na dół, powoli otworzyłam barek.

Półsłodki szampan .Zmniejszyłam go zaklęciem i delikatnie wsunęłam do torebki. Psiknęłam się jeszcze perfumami od Ginny.

Zostało mi około 20 minut do jej przyjścia, a ja już byłam gotowa. Odpłynęłam w wyobrażeniach dotyczących wisiorka. Może to dlatego, że wciąż dotykałam go koniuszkami palców.

Pukanie do drzwi wydostało mnie z transu. Rzuciłam się na szyję rudowłosej. Ta pospiesznie zdjęła kurtkę odsłaniając swoją kreację.

Ubrana była w czarną, koronkową sukienkę do kolan. Posiadała niewielki dekolt, gdzie dostawały się czarne korale. Ginny miała na sobie również srebrną bransoletkę (jak przypuszczałam był to prezent od Harry'ego) oraz czarne kozaki. Włosy miała spięte w luźny kok z puszczonymi kilkoma pasmami opadającymi jej na bladą twarz.

Wymieniłyśmy kilka zdań.

-To gdzie idziemy? - zapytała Gryfonka.

-W pewne miejsce w świecie mugoli. Najpierw będzie ci się to wydawać głupie i beznadziejne, ale uwierz nie pożałujesz.- uśmiechnęłam się tajemniczo.

Na twarzy Ginny wymalowane było zdziwienie. Ale ja doskonale wiedziałam o czym mówię. Gryfonka poszła do mojego pokoju, by zostawić rzeczy. Zajęłyśmy się rozmową o dosłownie wszystkim.

-A to co? - zapytała zbliżając dłoń do mojej szyi.

W jej delikatnych palcach znalazł się mój anielski wisiorek.

-Naszyjnik. - uśmiechnęłam się.

-Skąd go masz? Jest przepiękny. - nie ukrywała zachwytu.

-Dostałam go pod choinkę, ale nie pytaj od kogo. Nie podpisał się, chociaż w zasadzie... - podałam jej karteczkę.

-Jej Luna. Zazdroszczę! - zaśmiała się.

-Dobra, jest 23, może już powinnyśmy wychodzić? - skutecznie zmieniłam temat.

-Tak, masz rację.

Narzuciłam na siebie żółty płaszcz, kremowe, grube rękawice i tej samej barwy czapkę. Rudowłosa zarzuciła czarną kurtkę i weszłyśmy prosto do komina.

Teleportowało nas na ulicę zatłoczonego miasta.

-Co my tu robimy? - zapytała zdziwiona rudowłosa.

-Teraz czeka nas kawałek drogi. - zaśmiałam się.

Była bardzo zdziwiona, pamiętam jeszcze siebie na jej miejscu sprzed kilku laty. Ale nie zważając na to zrobiłam kilka kroków w przód.

-No chodź. - powiedziałam błagalnie.

Po krótkim czasie dziewczyna dała się przekonać. Zboczyłyśmy w ścieżkę w lesie.

-Luna, nie podoba mi się to. - mruknęła przerażona patrząc w ciemną, proponowaną przeze mnie drogę.

-Zaufaj mi.

Zajęło nam to trochę czasu, ale 10 minut przed północą znalazłyśmy się na szczycie góry. Jak każdego roku była opustoszała.

-Co to za miejsce? - zapytała oglądając się wokół.

Była dość wysoka, można było ujrzeć z niej dokładnie całe niebo. Bez zbędnych budynków, niepotrzebnych sztucznych światełek.

Znalazłam miejsce na ulubionej skalistej ławeczce. Delikatnie otrzepałam z niej śnieg.

-Sama nie wiem. -zaśmiałam się. - Ale uwierz jest idealne.

Ginny wywróciła oczami, po czym usiadła obok mnie.

Wyciągnęłam z torebki szampana, powiększyłam go zaklęciem i nalałam nam do kieliszków.

-To czego sobie życzymy w Nowym Roku? - zapytałam uśmiechając się.

Rudowłosa spojrzała w gwieździste niebo.

-Szczęścia. - odpowiedziała po chwili.

-Miłości. - były to moje słowa.

-Przyjaźni. - zmierzyła mnie wzrokiem.

-I... zwycięstwa. - zakończyłam wciąż się uśmiechając.

Stuknęłyśmy się kieliszkami słysząc krzyki ludzi z miasta: 5, 4, 3, 2 ,1 i...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz