czwartek, 4 kwietnia 2013

Rozdział 16 ~ 365 no­wych nadziei, ty­siąc wyz­wań, mi­lion marzeń, jed­na miłość. 



Wtedy rozpoczęła się magia. Miliony iskierek poleciało w niebo, nadając mu tęczowy kolor. Miliony petard rozbijających się tuż nad naszymi głowami... Delikatne, latające iskry po roztrzaskaniu się wręcz spadały na nasze twarze. To jest prawdziwa magia. Czaruje mnie od lat, a ja nie jestem w stanie oprzeć się jej urokowi.

To miejsce było idealne. Widoczny z niego był dokładnie każdy centymetr nieba, w którym rozbłyskiwały się kolorowe fajerwerki. Idealnie osłaniały pomruk nocnego, czarnego nieba. Nadawały mu przeróżnych barw: od brązu poprzez róż, fiolet, błękit, zieleń aż po samą biel.

Pozwoliłam na chwilę przerwać swym oczom oglądanie barwnego przedstawienia. Spojrzałam na Ginny. Było dokładnie tak jak się spodziewałam. Gryfonka była zdziwiona i zachwycona zarazem. Z jej drobnych, różowych ust wyrwało się słowo „Wow”. Uśmiechnęłam się i powróciłam do zachwycania się magią sylwestrowego nieba.

Cały pokaz trwał kilkanaście minut. Niebo zaczęło odzyskiwać swoją ciemną barwę, odsłaniać gwiazdy. Pozostały jeszcze kolorowe dymy wciąż unoszące się nad nami.

Popatrzyłam na przyjaciółkę.

-I co, warto było iść lasem? - zapytałam wpatrując się w jej rude włosy.

Zaśmiała się.

-Nigdy nie widziałam niczego piękniejszego. - patrzyła sobie w dłonie, po czym podniosła wzrok na moją twarz. - Dziękuję.

-Nie masz za co. Cieszę się, że ci się podobało.- przytuliłyśmy się.

-To już koniec? - odrzekła z uśmiechem.

-Tak.

-To teraz idziemy na imprezę. - zaśmiała się.

-Taa... - stwierdziłam bez entuzjazmu.

Rudowłosa wstała i wyciągnęła ku mnie dłoń. Westchnęłam głęboko i chwyciłam ją za nadgarstek. Zamknęłyśmy oczy. Wyszeptała zaklęcie teleportujące i już po chwili znajdowałyśmy się obok Dziurawego Kotła.

Westchnęłam głęboko.

Dziewczyna pociągnęła mnie za sobą i otworzyła wielkie drzwi.

W pomieszczeniu było... mnóstwo osób. Praktycznie wszyscy z Hogwartu. Krukoni, Gryfoni, Puchoni oraz Ślizgoni wypełniali całą salę poruszając się głośno w rytm muzyki. Niektórzy siedzieli przy stołach, lub od razu przy barze popijając drinki. W całej sali unosił się zapach alkoholu. Większość obecnych już odczuła jego działanie. Przy oknie leżał nieprzytomny uczeń Hufflepuff, a jedna Krukonka tańczyła w samej bieliźnie.

Przy jednym ze stołów siedzieli Ślizgoni, przy innym bardziej od nas oddalonym dostrzegłam rudowłosego Georga Wesley. Jego brat Fred szalał w najlepsze na parkiecie.

Odstawiłyśmy kurtki i podeszłyśmy do baru. Tom od razu do nas podszedł.

-Co dla pięknych pań? - zapytał z zachęcającym uśmieszkiem.

-Ja poproszę piwo kremowe. - na twarzy rudej pojawił się uśmiech.

Nie poparłam pomysłu przyjaciółki. Jak już tu jestem to mogę sobie chyba pozwolić na coś więcej.

-A ja wolałabym... może malibu. - powiedziałam niepewnie.

Ginny zrobiła zdziwioną minę, sam barman patrzył na mnie jakbym się urwała z kosmosu.

-To dwa razy. - rzuciła rudowłosa.

Spojrzałyśmy na siebie znacząco. Zaśmiałyśmy się równocześnie.

-Co cię podkusiło? - zapytała.

-Chyba gnębiwtrysk namieszał mi trochę w głowie. Słyszałam jak coś tu lata. - odrzekłam, ale chyba moja odpowiedź nic jej nie wyjaśniła.

Zaśmiała się.

Tom przyniósł nam picie. Podniosłam trójkątną szklankę do góry i zatopiłam usta w napoju. Przez moje gardło przeszło przyjemne mrowienie. Jednym łykiem opróżniłam połowę szklanki. I musiałam przyznać - bardzo mi smakowało.

Ginny upiła o wiele mniej ode mnie. Nawet się zdziwiła, że tak szybko mi to poszło.

-Tak, ten gnębiwtrysk mocno namieszał ci w głowie. - posłała mi pełen uznania uśmiech.

Zaśmiałam się i dopiłam napój do końca.

Pogrążyłyśmy się w rozmowie. Gryfonka wciąż śmiała się z pląsów brata. Gdy dołączył do niego jeszcze George... cóż, miałyśmy niezły ubaw. Rudowłosi byli już nieźle wstawieni.

-Ciekawe ile wypili nim się zjawiłyśmy. - śmiała się dziewczyna.

Jej szklanka była do połowy pełna, moja od dawna świeciła pustkami.

Nasze śmiechy przerwał już dość nabuzowany Malfoy, gdy usiadł obok mnie przy barze. Największą uwagę przyciągały jego rozczochrane włosy, które przecież zawsze były nieskazitelne. Jednak musiałam przyznać, że w zmierzwionych było mu o wiele lepiej niż w takich jak zwykle ulizanych. Miał bladobłękitną koszulę na którą narzucił czarną skórzaną kurtkę oraz tego samego koloru spodnie. Strój nadawał blondynowi jakiegoś... „normalnego” uroku.

-No, no święte przyjaciółki Bliznowatego piją alkohol? - zapytał ironicznie.

-Nie twoja sprawa idioto. - warknęła ruda.

-No tak, jak zwykle niemiła. To może ty, Lovegood chcesz whisky na mój koszt? - zapytał gapiąc się na...

Cóż na pierwszy rzut oka wyglądało jakby gapił się w okolice piersi. Ale miałam je w pełni zasłonięte, więc nie miał nawet potrzeby błądzić tam wzrokiem. Ale nie na to spoglądał. Widziałam uśmieszek na jego twarzy. Gapił się na mój łańcuszek. Czyżby... nie. Na pewno nie.

-Nie, dziękuję. - odparłam bez większego zainteresowania.

-No tak, przecież za delikatna jesteś na taki alkohol. Pewnie nie dałabyś rady. - rzekł.

-Malfoy myślisz, że w ten sposób mnie przekonasz? - zaśmiałam się.

-A w jaki mógłbym cię przekonać? - spojrzał mi w oczy.

Przygryzłam wargi. W co ja się pakuję...

-Pijany jesteś.

-Co z tego.

-Może najpierw byś poprosił? A no tak, Ślizgoni nie proszą. -uśmiechnęłam się ironicznie.

-Luno Lovegood byłbym naprawdę zaszczycony gdybyś pozwoliła mi kupić sobie szklankę whisky. -udał poważny ton, ale po cichu śmiał się sam ze swoich słów.

Spojrzałam na Ginny i w jednej chwili obie buchnęłyśmy śmiechem.

-Dobrze zatem. - przybrałam jego ton.

-E, barman – przywołał Toma. - 2 razy Ognistej Whiskey na mój koszt. -Spojrzał na rudą – Ty też chcesz?

-Nie – odparła bez zastanowienia.

Chwilę później Tom podał mi napój. Spojrzałam na szklankę niepewnie. Po co się godziłam? Ale już nie było odwrotu.

Blondyn stuknął swoją szklanką o moją i zatopił usta w przezroczystym napoju. Zamknęłam oczy. Uniosłam szklankę do twarzy i delikatnie położyłam na niej wargi.

W moich ustach pojawiły się już pierwsze krople. Ten napój był o wiele mocniejszy od poprzedniego. Ale przełknęłam go. Poczułam delikatne płomienie w gardle. Zbyt mocne jak dla mnie. Zrobiłam trochę krzywą minę. Chłopak się zaśmiał.

-Co, za mocne?

-Tak. - odparłam szczerze, potem zrobiłam kolejny łyk.

-A jednak pijesz.-mruknął.-Widać, że ci smakuje.

-A nawet jeśli to co? - uśmiechnęłam się ironicznie.

Odpowiedział milczeniem i dopił swój napój. Ale nie ruszał się z miejsca.

Powoli sączyłam resztki whisky. Moje podniebienie zdążyło przyzwyczaić się do mocnego smaku, każdy łyk stawał się coraz przyjemniejszy. Troszkę zakręciło mi się w głowie, to pewnie przez gnębiwtryski. Dopiłam ostatni łyk.

Blondyn puścił mi pełne uznania spojrzenie.

-Nie myślałem, że byłabyś do tego zdolna. -mruknął w moim kierunku.

Chciałam powiedzieć „ja też nie”,ale... nic nie odpowiedziałam.

Wstał. Ale nie odszedł. Stał w miejscu przez chwilę z wyciągniętą ku mnie dłonią.

Zmierzyłam go pytającym wzrokiem.

-Postawiłem ci whisky, nie mów nawet, że ze mną nie zatańczysz. - warknął tym swoim Malfoyowskim tonem.

Spojrzałam na rudowłosą. Ona sama patrzyła na chłopaka z niedowierzaniem.

-Wytrzeźwiej i wtedy przyjdź. -fuknęłam.

-Jestem dość trzeźwy, żeby wiedzieć co robię. -odburknął. - to tańczysz czy nie, bo mi się nie chce tak tu sterczeć.

Zawahałam się. Popatrzyłam na rudowłosą. Ta z uśmiechem popijała malibu. Jej wzrok mówił „Idź, co ci szkodzi. I tak nikt jutro nie będzie o tym pamiętał”. W sumie miała rację.

Złapałam Dracona za rękę. Zaśmiał się ironicznie i zaprowadził mnie na parkiet. Potem jakoś tak zaczęliśmy tańczyć i nawet nie było źle. Po chwili zobaczyłam Ginny tańczącą z jakimś Gryfonem. Mój taniec z Malfoyem nie trwał długo, bo po chwili Fred warknął do niego „odbijany” i już bawiłam się z bratem Ginny. Taniec z jednym partnerem trwał maksymalnie 3 minuty, zaraz po tym pojawiał się następny chętny.

„Dużo tu gnębiwtrysków” pomyślałam tańcząc z jakimś Ślizgonem.

Taka zabawa trwała do 4 nad ranem. Kupiłyśmy z Ginny jeszcze po jednym malibu, dopiłyśmy je i zaczęłyśmy się zbierać. Ostatni raz rzuciłam okiem na salę.

Każdy Ślizgon był przepełniony alkoholem, nawet Pancy Parkinson kulała przytrzymując się ramieniem Zabiniego. Fred i George wyszli chwilę przed nami (o dziwo) na własnych nogach. Reszta... cóż. Pijani, ale jakoś się trzymali.

Teleportowałyśmy się do mojego domu.

-No Luna przyznaj, ten Sylwester był legendarny. - zaśmiała się ledwo przekraczając próg.

1 komentarz:

  1. Świetne! Twojego bloga znalazłam wczoraj wieczorem. I powiem ci, że już się w nim zakochałam.

    OdpowiedzUsuń