czwartek, 4 kwietnia 2013

Rozdział 21 ~ Praw­dzi­we szczęście ? Wśród płatków śniegu od­na­leźć ten wyjątko­wy...

Sięgnęłam po fioletową, ciepłą kurtkę i włożyłam ją na turkusowy sweter. Na szyję narzuciłam kremową apaszkę w czarne kropki, na głowę białą czapkę, a na ręce białe, wełniane rękawiczki.

W podskokach opuściłam wierzę Ravenclaw spotykając na swojej drodze Ginny. Rzuciłam się przyjaciółce w ramiona. Tak się cieszyłam...

-No wreszcie, coś ty tam tak długo robiła? - obdarzyła mnie swoim uśmiechem.

Wzruszyłam ramionami i się zaśmiałam. Rudowłosa przewróciła oczami i pociągnęła mnie za ramię.

Przed wejściem do Hogwartu stał już Neville. Gdy tylko do niego doszłyśmy spotkałam się z nim w przyjacielskim uścisku. Brakowało mi trochę tego... Dawno nie spędzaliśmy czasu tak we troje, bez Alison... Ostatnio wciąż z nami gdzieś chodziła, ale dzisiaj dziewczyny z Ravenclaw zaprosiły ją na jakąś babską zabawę. Z grzeczności też zapytały czy przyjdę, ale nie chciałam. Widocznie im ulżyło, gdy usłyszały moją odmowę.

-To gdzie idziemy? - zapytała Ginny.

-Do Zakazanego Lasu? - ton Neville'a nie pozwalał mi stwierdzić czy pyta czy stwierdza.

-Ym, jasne. - odrzekłam radośnie.

I w ten oto sposób trójka najlepszych przyjaciół wyszła z Hogwartu. Wciąż się śmialiśmy, sami nie wiedzieliśmy z jakiego powodu. Od samego rana miałam świetny humor, a spotkanie z przyjaciółmi jedynie potęgowało moje szczęście.

Śnieg był piękny. Rozciągał się dosłownie wszędzie opatulając swoimi skrzydłami dokładnie każdy zakątek zamku i jego okolic. Było go bardzo dużo, wręcz ogrom białego, klejącego się puchu.

Rudowłosa wykorzystała taką pogodę – chwyciła w ręce trochę śniegu, zrobiła z niego kulę, którą wcelowała w bruneta.

-Ej! - krzyknął chłopak strzepując z swojej kurtki białe ślady.

Sam złapał trochę śniegu i rzucił w moje spodnie. Poczułam lekkie uderzenie i troszeczkę chłodu. Ale się zaśmiałam i nie pozostałam dłużna.

Już po chwili obrzucaliśmy się śniegiem jak małe dzieci czerpiąc z tego nieopisaną przyjemność. Każda kolejna kulka działała jeszcze bardziej pobudzająco i bardziej rozśmieszała.

W końcu zmęczeni upadliśmy na ziemię wciąż się śmiejąc.

-Musimy chyba więcej czasu spędzać we troje. - zagadnęłam radośnie.

Przytaknęli łapiąc oddech.

-Ale to nie będzie takie proste... - rzekła Gryfonka.

Westchnęliśmy równocześnie. I znowu śmiech.

Nie liczyło się, że dopiero co wyszliśmy, a już byliśmy cali mokrzy. Nie liczyło się nic. Tylko przyjaciele.

Wtem rudowłosa krzyknęła.

-Ał!

Odwróciliśmy się w jej stronę. Dostała śnieżką. A... właściwie lodem.

-Gdzie cię uderzyło? - zapytałam nie patrząc ani trochę na sens swojej wypowiedzi.

Wskazała tył głowy. Nic się tak właściwie nie stało, ale jaki palant rzuca lodem? No tak... w sumie nie trudno się domyślić.

-Co Weasley, bolało? - zabrzmiał szyderczy głos Malfoy'a.

W tym samym czasie Crabbe i Goyle rzucali w naszym kierunku kolejne kule. Na nasze szczęście nie byli zbyt bystrzy i wcelowanie w nasze postacie sprawiało im niemałą trudność.

Po chwili pojawiło się jeszcze kilkunastu Ślizgonów, którzy równocześnie wyrzucali w powietrze białe kule.

Ale sami nie byliśmy bezbronni. Pojawiło się kilku Gryfonów i choć było nas prawie o połowę mniej od Ślizgonów to dawaliśmy radę.

Zastanawiałam się czy dla nich to zabawa, czy prawdziwa wojna. Żaden z uczniów Slytherinu się nie śmiał. Ba, nawet się nie uśmiechali.

U nas – ja się śmiałam, Neville też. Ginny się starała, ale chyba bardziej chciała ich pokonać. Inni... cóż żądza wygranej pochłonęła ich całkowicie.

Ja zawsze lubiłam bitwę na śnieżki. Taka śmieszna zimowa tradycja. Miałam dobrego cela, chociaż często rzucałam na oślep błądząc daleko myślami.

Trybiki latały w okolicy Zakazanego Lasu. Wiedziałam, że tam będą, ale nie chciałam zostawiać i tak osłabionej grupy. Zawsze chciałam złapać takiego i przynieść tatusiowi. Mógłby go szczegółowo opisać w „Żonglerze”.

Myślałam i nawet nie patrzyłam gdzie rzucam. Byłam już od dawna mokra i żadna kolejna kulka na moim ciele nie robiła na mnie wrażenia. Ogólnie podczas wojny panował gwar, dlatego zeszłam na ziemię gdy zrobiło się zupełnie cicho.

Wszyscy patrzyli na Dracona. Jego twarz była pokryta śniegiem. Strzepał go gniewnym ruchem.

-Zapłacisz mi za to, Lovegood. - warknął.

Spojrzałam pytająco w stronę Ginny.

-Trafiłaś go... - szepnęła.

Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. Zimny dreszcz przeszedł przez moje ciało.

Malfoy wystąpił przed szereg, a reszta Ślizgonów rzucała śnieżki. Nikt nie śmiał nawet się zorientować, że chłopak idzie nieuzbrojony w naszym kierunku. Naszym? Moim.

Byli na tyle skupieni na wojnie, że nie zauważyli jak podszedł do mnie i z całej siły pchnął mnie do tyłu. Przez chwilę widziałam jego oczy... Jakoś tak, były bardziej smutne niż złe, ale co ja tam wiem.

Upadając starałam się czegoś złapać. Na jego nieszczęście najbliżej była Ślizgońska, czarna kurtka. Pchnął na tyle mocno, że sam nie był w stanie utrzymać się na ziemi. Pociągnęłam go za sobą w taki sposób, że swoim ciałem przykrył moje.

To trwało 2 sekundy. Popatrzeliśmy sobie w oczy, byliśmy tak strasznie blisko. Nasze twarze prawie stykały się ze sobą. Zdążył musnąć ustami moją skroń i nabrać w ręce śniegu. Przewidziałam to i zrobiłam to samo.

Równocześnie obsypaliśmy się zdobytą amunicją. Zaśmiałam się. Może to tylko wrażenie, ale wydawało mi się, że on również. Potem zwycięsko wrócił do swoich, a ja wciąż leżałam w śniegu i się śmiałam.

Neville podał mi rękę. Wstałam i dołączyłam ponownie do wojny. Trwała i trwała... Aż do kolacji. Wtedy wszyscy zawiesili broń i zaczęli wracać do zamku.

A ja? Wciąż się śmiałam. Ale moje myśli nieustannie krążyły wokół jego smutnych, zimnych oczu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz