czwartek, 4 kwietnia 2013

Rozdział 23 ~ In­tuic­ja, cichy szept duszy. Zapłacisz, gdy nie posłuchasz...



Nie było późno, ale korytarze już dawno świeciły pustkami. Uczniowie siedzieli teraz w pokojach wspólnych lub w swoich dormitoriach nie zważając na otaczający ich świat.

Szłam powoli, nie robiąc przy tym hałasu. Nie spieszyłam się, bo i tak czekał mnie pusty pokój. Wypatrywałam Ginny. Skoro Neville miał zajęcie, to może ona też gdzieś tu się podziewała.

Nie mogłam jednak dostrzec jej bujnych, rudych włosów. Mijałam kolejne zakamarki zamku, a jej wciąż nie było. Uznałam więc, że lepiej będzie jak dam sobie spokój.

Tknęłam zimną dłonią twarzy, przejechałam palcami po policzku. Różdżkę miałam za uchem, została przypadkowo strącona ruchem ręki.

Uśmiechnęłam się, podniosłam ją. Schowałam w inne miejsce – za paskiem spódnicy. To tylko na chwilę, w końcu ile można iść do dormitorium? Spojrzałam w okno. Było już ciemno, zatraciłam się w wypatrywaniu pierwszych gwiazd.

-Ej Luna podejdź tu na chwilę. - przerwał mi jakiś znany głos.

Męski, jednak nie potrafiłam zidentyfikować właściciela. Podeszłam ze zwykłej ciekawości.

Wołał mnie z korytarza oświetlonego jedynie kilkoma świecami. Była z niego prosta droga do korytarza głównego. Nie chciałam siedzieć sama w dormitorium, chęć porozmawiania z kimkolwiek wydała mi się bardzo ciekawa.

Ale chłopak. Nie Rookwood - jego ton rozpoznałabym wszędzie. Więc powoli, niepewnie podchodziłam do osoby wołającej moje imię.

Zbliżyłam się. Zza ciemności wyłonił się Miles Bletchley. Ślizgon. Obrońca ich drużyny w quidditcha. Ale nigdy nie miałam z nim styczności, nawet zdziwił mnie fakt, że chłopak zna moje imię (częściej posługiwał się przezwiskiem).

Uśmiechnął się. Ja pozostałam niewzruszona.

-Chcesz czegoś ode mnie? - zapytałam.

Przeszedł mnie dreszcz. Zimny, bardzo nieprzyjemny.

-Ja? Tylko porozmawiać. Nigdy nie mieliśmy ku temu okazji. - odrzekł i oparł się plecami o ścianę. Skrzyżował ręce na piersiach.

-Bo nigdy nie było o czym. -stwierdziłam.

-Oj Luno jest mnóstwo tematów do rozmowy. - wydawało mi się, że jego zielone oczy zabłysły.

-Na przykład?

-O nas mała. - na jego twarzy pojawił się kpiący uśmieszek.

Kolejny zimny dreszcz. Nigdy w życiu z nim nie rozmawiałam... Jakaś część mnie kazała mi natychmiast uciekać ile tchu. Szybko, jak najdalej.

-Nie wyrażaj się w ten sposób. Żadnych „nas” nie ma i raczej nigdy nie będzie.- mruknęłam i skierowałam się w stronę głównego korytarza.

-To się da łatwo zmienić, Lovegood. Chodź, tu nikt nas nie zobaczy. - podszedł do mnie powoli i wyszeptał te słowa do ucha.

Kolejny dreszcz. Teraz tamta część mnie biła już na alarm „Już! Szybko biegnij!”.

Zrobiłam krok nie zważając na jego słowa.

Chwycił mnie za nadgarstek, przyciągnął do siebie.

-Puszczaj! - syknęłam próbując wyrwać się chłopakowi.

Ale ten nie raczył puścić. Chwycił mocniej. Odgarnął mi kosmyk włosów z twarzy.

-Nie opieraj się. To i tak nie pomoże. Mam na ciebie zbyt dużą ochotę. -szepnął.

Jego słowa dochodziły do mnie jak wielki dzwon. Za bardzo wiedziałam co chce zrobić. Miliony dreszczy, cała byłam spięta, wściekła. Starałam się mu wyrwać.

Ale co może taka drobna Krukonka przy dużym Ślizgonie? Niewiele. Traktował moje ruchy jak część gry.

Zaczęłam krzyczeć. Zatkał mi usta dłonią, przyciągnął mocno do ściany zagradzając drogę ucieczki własnym ciałem.

Śmiał się... Tak bardzo się śmiał... Z oczu zaczęły mi lecieć łzy... Wciąż się śmiał.

Przytrzymywał moje ciało jedną nogą. Lewą ręką trzymał usta, drugą zaczął rozpinać mój sweterek. Z każdym kolejnym rozpiętym guzikiem czułam się gorzej, a on jeszcze bardziej pragnął pozbywać się kolejnych.

Na widok moich piersi w samym staniku zaśmiał się jeszcze głośniej. Włożył dłoń za moje plecy by rozpiąć ostatni element górnej części garderoby.

Rozpiął. Ale jego łapa powędrowała w okolice pośladków. Byłam w spódnicy... Skarciłam się za to. Znowu się zaśmiał.

Podciągnął ją do góry, odgarnął majtki by tylko dotknąć nagiej części mojej skóry. Wbił w nią swoje krótkie paznokcie. Z powrotem zajął się obmacywaniem mojego tyłka, na tyle się w tym zatracił, że nie zauważył gdy uwolniłam prawą dłoń.

W błyskawicznym tempie przeniosłam rękę w nowe miejsce przebywania mojej różdżki. Nie zdążył wykonać żadnego ruchu.

W ułamku sekundy wyciągnęłam patyk z paska spódnicy i wrzasnęłam celując w Milesa.

-Expelliarmus! - chłopak gwałtownie odleciał w tył.

Uderzył plecami o ścianę. Upadł na ziemię.

-Drętwota! - krzyknęłam.

Coś jeszcze syknął. Ale ja już nie słuchałam. Po polikach ciekły mi łzy, miałam rozpiętą bluzkę, na piersiach wisiał jedynie niezapięty stanik.

Leżał tam przegrany. Bo nie dokończył dzieła. Ale to i tak nie poprawiało mi humoru. Czułam wstyd, gniew, zażenowanie. Nigdy nie czułam się w taki sposób. W tamtej chwili myślałam tylko o tym, żeby stamtąd uciec.

Schowałam różdżkę z powrotem w pasek spódnicy. Prawą ręką chwyciłam obie części sweterka próbując zasłonić piersi. Zaczęłam biec. Nie obchodziło mnie czy ktoś go kiedykolwiek znajdzie... nie zasłużył na to...

Płakałam... Wbiegłam w główny korytarz modląc się, aby nikogo tam nie spotkać.

Dlaczego zawsze musi być gorzej? Praktycznie gnałam z zamkniętymi oczyma. Nie zauważyłam Dracona idącego naprzeciwko mnie. Wbiegłam prostu na niego. Ale nie upadłam. Odrzuciło mnie w tył, dopiero wtedy zobaczyłam jego twarz. Patrzył na mnie przestraszonym wzrokiem. Tylko sekunda. Tyle na niego patrzyłam. Minęłam go w najszybciej jak tylko potrafiłam.

Słyszałam jak podbiegał w przeciwnym kierunku. Byliśmy daleko od siebie. I ni stąd ni zowąd usłyszałam wrzaski. Nie krzyki... Głośne wrzaski.

Nawet się nie obejrzałam. Biegłam i biegłam ciągle płacząc...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz