czwartek, 4 kwietnia 2013

Rozdział 24 ~ Gdy jest bar­dzo smut­no, to kocha się zacho­dy słońca.



Przy wejściu do pokoju wspólnego Ravenclaw nawet nie usłyszałam zagadki. Gdy biegłam tak cała zapłakana drzwi same otworzyły się puszczając mnie do środka. Szepnęłam tylko „dziękuję” i wbiegłam do dormitorium.

Było w nim ciemno, pusto. Alison z pewnością była jeszcze w ramionach Neville'a.

Rzuciłam się na łóżko, płakałam w poduszkę. Cały świat w ciągu ostatniej godziny zmienił o 180 stopni swój prawidłowy tor.

Przetarłam oczy, wyciągnęłam różdżkę z paska i położyłam ją na komodzie. Zdjęłam sweterek, zapięłam stanik i narzuciłam na siebie koszulkę.

Znowu padłam na łóżko. Westchnęłam bardzo głęboko. Powoli przypominałam sobie całe wydarzenie. Przełknęłam głośno ślinę. Oczy na powrót stały się wilgotne.

Powoli wstałam. Chwyciłam w lewą dłoń piżamę, ręcznik, płyn do mycia i szampon. Narzuciłam na siebie szlafrok. W prawą rękę złapałam różdżkę. Teraz chciałam mieć ją najbliżej jak mogłam...

Powoli dochodziłam do łazienki. Zamknęłam się w środku. Spojrzałam w lustro... Popuchnięte oczy niszczyły wszystko. Na jeszcze bledszej skórze nawet błękitne tęczówki nie udelikatniały czerwonej warstwy dookoła oczu.

Puściłam letnią wodę. Powoli włożyłam jedną nogę do wanny, później drugą. W końcu reszta nagiego ciała zanurzyła się pod warstwą kojącej cieczy. Wlałam trochę płynu i odpłynęłam w wyobraźnie.

Oddychałam bardzo głęboko. Czułam słodki zapach płynu, słyszałam jedynie własny oddech. Naprawdę udało mi się uspokoić. Nie zapomnieć, ale uspokoić. Leżałam tam długo ponad dwie godziny, woda stała się już dawno zimna, ale jej chłód był dla mnie bardzo przyjemny.

Wiedziałam, że w końcu będę musiała wrócić... Sięgnęłam po płyn do kąpieli i dokładnie umyłam całe ciało. Kilka, może nawet kilkanaście razy. Chciałam zmyć z siebie resztki zaistniałego wydarzenia.

Westchnęłam bardzo głęboko, uniosłam powoli kąciki ust zostawiając je na chwilkę w delikatnym uśmiechu. Tylko na jedną, krótką chwilę.

Puściłam jeszcze trochę wody, dokładnie opłukałam włosy. Nałożyłam na nie grubą warstwę szamponu i delikatnie wcierałam je w każdy kosmyk.

Taki jakby rytuał... Ukoił nerwy. Pozwalał spokojnie myśleć. Jakby zamazać odrobinkę... Stało się. Teraz trzeba z tym żyć, jak ze wszystkim innym. Czułam się podle, ale czy kogoś to obchodziło? Im więcej o tym myślałam tym było gorzej. Ale już po wszystkim. Najgorsze minęło.

Podniosłam się, owinęłam ręcznikiem. Wdychałam przyjemny, słodki zapach płynu zmieszany z jaśminowym szamponem.

Ponownie podeszłam do lustra. Byłam bledsza, oczy miały odrobinę mniej głęboką barwę błękitu. Ale były popuchnięte... już nie tak mocno. Ale były.

Wytarłam mokre ciało i włożyłam piżamę. Na nią narzuciłam jeszcze szlafrok i biorąc do ręki pozostałe przedmioty (włącznie z różdżką) udałam się do dormitorium.

Gdy tylko pociągnęłam za klamkę usłyszałam wściekłą Alison. No tak, tego mi było trzeba...

-Gdzieś ty się podziewała tyle czasu? - ścisnęła mnie od razu.

-Byłam się wykąpać... - szepnęłam.

-Tak długo? - nie dowierzała.

Na jej różowej twarzyczce pojawił się uśmieszek mówiący „pewnie kogoś poznałaś”... Ale nagle się zmienił. Zauważyła...

-Płakałaś?
-Nie-skłamałam od razu.

-Kłamiesz. Przecież nie jestem ślepa. Powiedz proszę... -chwyciła mnie za rękę.

Zacisnęłam wargi.

-Zostaw. Nie chcę rozmawiać, puść! - krzyknęłam odrywając się od jej dłoni. Rzuciłam się na łóżko, tłumiłam łzy. Wszystko pojawiło się na nowo. Tego tak chciałam uniknąć...

Usiadła obok mnie. Pogłaskała mnie po włosach.

-Proszę... naprawdę nie chcę o tym myśleć. Jak będę gotowa powiem, ale nie dziś. -szepnęłam chociaż sama w to nie wierzyłam.

Odruchowo spojrzałam na zegarek. 22:46.

Popatrzyłam jej w oczy. Z te smutne, jasnozielone tęczówki. Trudno.

-Chcę iść spać. Możesz zgasić światło?

-Jasne.

-Ale obiecaj mi jedno. Nigdy o to nie zapytasz. - dodałam.

Popatrzyła na mnie pytająco. Było jej z tym naprawdę źle, wyglądało jakbym jej nie ufała. Czy ufałam? Tak. Ale teraz liczyło się, żeby żyć normalnie. Żeby jedna zła chwila nie zniszczyła reszty tych szczęśliwych. Bo szkoda na to życia. Dla każdego ma ono przecież chociaż nie do końca nam się to podoba gorzko-słodki smak.

Pokiwała głową.

-Rozumiem. Ale ty pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. - przestała mnie głaskać, zgasiła światło i wróciła do łóżka.

Zamknęłam obolałe oczy. Wtuliłam się w poduszkę, okryłam ciało cieplutką kołdrą.

Był kiedyś taki dzień... w którym słońce powolutku chyliło się by opuścić nasze życie. By zakończyć piękny dzień. Siedziałam na kamieniu, na urwisku. Nawet nie wiem skąd tam się wzięłam. Ale było to idealne. Czerwone niebo zyskiwało coraz chłodniejszej barwy. Przeszło w róż, pomarańcz. Wyobraźnia maluje idealny obraz. Delikatnie muska swoimi farbami błękitne płótno i zmusza do refleksji. Nad życiem.

Żadne nie jest idealne. Ale nigdy nie jest zupełnie złe. Wszystko ma jasne i ciemne strony. Nawet jeżeli ciężko nam je znaleźć, to tak właśnie jest. Każde złe wydarzenie czemuś służy w naszym umyśle. Poprawę umiejętności...

I tak zwykły zachód słońca obserwowany przeze mnie od lat zmusił bym przyznała sama przed sobą, że jest mi smutno. Smutno, ale to nie oznacza końca świata. Bo chociaż słońce teraz zachodzi to tylko po to, by wzejść ponownie o świcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz