Obudziłam się w lepszym humorze niż mogłabym się tego spodziewać. Nie był radosny, ale też nie byłam przygnębiona. Alison jeszcze spała, zresztą trudno się jej dziwić, była dokładnie 6:17. Miałam mnóstwo czasu.
Zeszłam powoli z łóżka, przeciągnęłam się. Spojrzałam w lustro. Oczy... one wciąż były trochę spuchnięte.
Wyszłam trzymając w ręce ubrania. Dziś inaczej... Czarne długie spodnie i biała bluzka na krótki rękaw. Czułam się... źle. Brakowało mi kolorowych spódnic, ale chwilowo miałam do nich wstręt. To nie potrwa długo, zaraz z tego wyjdę... wciąż powtarzałam sobie.
Ale ciemne spodnie wprawiały mnie w jeszcze gorszy nastrój. Po chwili namysłu schowałam je z powrotem i wyciągnęłam żółte rurki i zieloną koszulę w kwiaty na długi rękaw. Przeczesałam włosy szczotką od taty i rzuciłam zaklęcie na makijaż. Musiałam go użyć... przynajmniej oczy nie były zbytnio widoczne.
Usiadłam na łóżku i spod poduszki wyciągnęłam pamiętnik. Trochę się bałam zobaczyć jak moja wybujała wyobraźnia opisze wydarzenia z ubiegłego dnia. Ale... i tak kiedyś bym to zrobiła. Niech to będzie już teraz.
Westchnęłam głęboko. Otworzyłam zeszyt, przerzuciłam na datę wydarzenia. Zamknęłam oczy. Bez patrzenia wpisałam nagłówek „Drogi pamiętniku”, który umieszczałam na każdej stronie.
Drgnęła mi ręka. Ale tknęłam nią kartki.
I zaczęło samo pisać. Tak... to były moje myśli. Nawet się uśmiechnęłam czytając pierwsze zdania. Nie zapomniałam o śniegu, Neville i Ali. „Usłyszałam swoje imię i poszłam za głosem.” To było ostatnie widoczne zdanie. Później kolejne litery zostały jakby zamalowane przez nieregularne, cienkie czarne kreski. Było ich tysiące. I wciąż się rozrastały. Gdy tylko ten proces się zakończył spojrzałam na stronę.
Same kreski utworzyły jedno, wielkie drzewo wypełniające pozostałą część strony. Takie jakby naszkicowane.
-Co to? - usłyszałam za sobą głos Ali.
Aż podskoczyłam. Od razu zamknęłam pamiętnik, mimo że dziewczyna z pewnością co nieco zdążyła już przeczytać.
-Myślałam, że jeszcze śpisz...
-Śliczny zeszyt. Nie wiedziałam, że tak ładnie rysujesz. - uśmiechnęła się.
Odwzajemniłam uśmiech.
-Bo nie rysuję. To... nie mój rysunek. - szepnęłam.
Potem gestem ręki rośliny ponownie oplotły pamiętnik nie dając do niego wstępu nawet najlepszym czarodziejom. Schowałam go pod poduszkę.
-Już ci lepiej? - zapytała z troską.
-Tak... -odrzekłam bez przekonania.
„Trudno, żeby było gorzej” pomyślałam, ale zatrzymałam to dla siebie.
-Możesz dokończyć rysunek, jak i tak idę do łazienki. - zaśmiała się.
-Ale... to nie mój, naprawdę.
-Już, już. Zaraz wrócę – zabrała rzeczy i wyszła.
Westchnęłam. Naprawdę nie chciało mi się niczego tłumaczyć. Ale gdy tylko opuściła pokój ponownie sięgnęłam ręką po zeszyt. Znalazłam kartkę.
Gdy tylko ją otworzyłam drzewo wydało się odrastać na nowo. Sam proces oglądania jego ponownego tworzenia wywierał niezłe wrażenie. Ale tym razem na samym dole książki, drobną czcionką widniał jeszcze napis : „Jedyną myślą nie do zniesienia jest to, że znieść można wszystko”.
Nawet uśmiechnęłam się przy owym cytacie. Jakoś tak... podnosił na duchu. Zamazał w pamięci obraz wczorajszego wieczora.
Usłyszałam wejście do drzwi. Nawet się nie odwróciłam. Dziewczyna podeszła i spojrzała na obraz. Mimo że stała za mną dokładnie wiedziałam, że nie czyta tekstu.
-Idziemy na śniadanie? - wyrwałam ją z rozmyśleń.
-Jasne... - bąknęła lekko zrezygnowana.
Zamknęłam pamiętnik i schowałam go pod poduszkę. Wyszłyśmy z pokoju wspólnego. Usiadłyśmy przy stole wspólnym Gryffindoru.
Odruchowo zerknęłam na stół Slytherinu. Draco wpatrywał się we mnie smutnym wzrokiem. Nasze spojrzenia na chwilę się skrzyżowały, potem odszukiwałam swojego oprawcy. Ale jego miejsce było puste.
Nie powiem, nawet mnie to ucieszyło. Bałam się jak zareaguję na jego widok.
Ale Ginny szybko zajęła mnie rozmową, później na stole pojawiło się jedzenie. Wyjątkowo nie wzięłam budyniu tylko jajecznicę...
Trójka przyjaciół wydawała się „stanąć w miejscu”. Ze zdziwionymi minami przyglądali się moim ruchom nie próbując się nawet poruszyć.
Zmieszałam się.
-Hm, coś nie tak? - szepnęłam lekko zawstydzona.
-Nie, tylko... chora jesteś? - zapytał Neville.
Zaśmiałam się.
-No patrzcie, bo prędko to się nie powtórzy. - powiedziałam i zaczęłam jeść.
Po śniadaniu wraz z Alison pożegnałyśmy się z Gryfonami.
Pierwszą miałyśmy transmutację z panią McGonagall. Ali uwielbiała transmutację, także bardzo cieszyła ją lekcja z ulubioną nauczycielką.
Bez większego entuzjazmu weszłam do sali. Profesor przywitała się chłodno i rozpoczęła lekcje.
Chociaż bardzo pragnęłam nie potrafiłam się do końca skupić. Słuchałam słów nauczycielki i jakoś nie mogłam zrozumieć ich sensu. Odpływałam w wyobraźnię i powracałam do rzeczywistości.
Niewiele rozumiałam, chociaż bardzo się starałam. Czułam, że nauczycielka bez problemu zauważy mój brak skupienia. Nie pomyliłam się...
-Luno, czy mogłabyś powiedzieć w skrócie o czym mówiłam przez całą lekcję? - zapytała chłodno.
Gestem ręki kazała mi wstać.
Nie wiedziałam, a to mogło się skończyć punktami karnymi dla Ravenclaw. W duchu modliłam się o cud...
Wtem do sali wszedł Malfoy. Nie czekał na pozwolenie profesor McGonagall, tylko od razu powiedział co chciał.
-Dyrektor wzywa Lunę Lovegood. Natychmiast.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz