czwartek, 4 kwietnia 2013

Rozdział 27 ~ Po­dejdź bliżej i dot­knij mych ust, po­każ jak pięknie używasz słów. 

Osłupiałam. Nie byłam w stanie nawet się poruszyć. W życiu nie pomyślałabym, że Draco Malfoy, Ślizgon czystej krwi mógłby mnie pocałować. Mnie. Pomylunę Lovegood, która zawsze była wyśmiewana, inna niż wszyscy. Sam śmiał się ze mnie najgłośniej z całej gromady.

Odsunął się ode mnie. Zauważył moje zaskoczenie i delikatnie uniósł kąciki ust w uśmiechu.

-Do zobaczenia. - szepnął, po czym odwrócił się i zwyczajnie poszedł.

Nie do końca obecna obserwowałam jego sylwetkę znikającą za rogiem.

Gdy „wróciłam na ziemię” przypomniałam sobie o konieczności powrotu na lekcję. Sala była tuż przy mnie, a ja wciąż stałam osłupiała w korytarzu.

Przełknęłam głośno ślinę i zapukawszy do drzwi otworzyłam je.

Oczy wszystkich Krukonów zwróciły się ku mnie. Bez słowa usiadłam w ławce.

-Znowu płakałaś? Co ci jest? - szepnęła Alison.

Bardzo ją lubiłam, ale... zawsze musiała wszystko wiedzieć. Nie obchodziło jej czy chciałam by o tym wiedziała, czy nie.

-Nieważne. - zbyłam ją.

Dopytywała jeszcze chwilę, ale słysząc, że nie zamierzam na to odpowiadać zamilkła. Ucieszyła mnie chwila spokoju, kończąca się jednak przy wyjściu z sali.

-Dobra teraz możesz mówić. - powiedziała zaraz na korytarzu.

-Wpłynęłam na nowe wody, ale puki ich nie poznam, nie zaproszę cię tam.

-Luna. Co się z tobą dzieje?

Spojrzałam jej w oczy. Nie chciałam ani kłamać, ani mówić całej prawdy.

-Gdy poznam nowe miejsce będziesz mogła je zobaczyć. Ale na razie sama go nie rozumiem.- mruknęłam tylko.

I zaczęłam iść w stronę kolejnej sali. Mieliśmy Obronę przed Czarną Magią, którą nawet lubiłam. Dzień i tak już był pełen zaskoczeń i mimo że nie spodziewałam się tego, że będę skupiona to bardzo tego chciałam.

Wkurzyła się na mnie... widziałam to. Ale jakoś nie dane było mi o tym myśleć.

-Pomyluna wyglądasz gorzej niż zwykle. - warknął Zabini mijany przez nas na korytarzu.

Reszta Ślizgonów, z nim i Draconem na czele zaśmiali się. Ale... chwila. Malfoy się śmiał? Czy.. to wyglądało raczej jakby puścił dyskretny uśmiech... Nie mogłam oderwać od niego oczu.

Widziałam jak odszedł na chwilę od grupy. Był sam.

-Zaraz cię dogonię, idź już. - szepnęłam do Ali i zawróciłam.

Rzuciła oschłe „dobrze” i poszła. Ja zawróciłam i podeszłam do Ślizgona.

-Czego chcesz? - zapytał od razu.

-Jedno pytanie, a raczej prośba. Proszę nie mów o tym nikomu... -szepnęłam.

-O czym? Tym co się stało wczoraj czy dzisiaj? - warknął.

-W zasadzie oba. Ale to pierwsze. Pewnie i tak wkrótce cały Hogwart się dowie. Nie obchodzi mnie zdanie innych, ale nie chcę żeby wiedzieli. - siliłam się na oschły ton, ale... jak zwykle nie wyszło.

Prychnął.

-Po pierwsze – po co miałbym komukolwiek gadać o którymkolwiek z tych punktów? A po drugie – powinnaś raczej myśleć czy Miles się tym nie będzie chciał pochwalić. - syknął.

Wystraszyłam się. Naprawdę. Wstrzymałam na chwilę oddech. Nawet o tym nie pomyślałam... Dreszcze przeszły całe moje ciało, które natychmiast zesztywniało. Zamknęłam oczy, opuściłam głowę. Serce zaczęło mi walić tak mocno, że wystraszyłam się, że blondyn mógłby je usłyszeć.

Poczułam jego dłoń na swoim podbródku, uniósł go delikatnie do góry. Otworzyłam oczy i patrzyłam na niego. Świdrował mnie wzrokiem z delikatnym uśmiechem.

-Zapomnij o tym co powiedziałem. Nie piśnie słówka. - szepnął.

Był tak blisko... Czułam jego perfumy, jakby wręcz obeszły moje ciało.

-Skąd ta pewność? - zapytałam zdezorientowana.

-Po prostu się nie martw. Nie waży się odezwać. Wie, że ze mną nie ma żartów. Zabić jest łatwo, zwłaszcza jak ma się doświadczenie. - szepnął.

I delikatnie pocałował mnie w policzek... Jak ostatnim razem...

Przyjemne motylki w brzuchu zasłoniły wcześniejsze zmartwienia.

Chciał iść, ale przytrzymałam go za rękę. Podeszłam odrobinę bliżej nie tracąc kontaktu wzrokowego.

Potrzebowałam tego teraz... I najdziwniejszym było to, że on dokładnie wiedział o czym myślę. Nikt inny, tylko ten najgorszy ze Ślizgonów. Nie przyjaciel, ale wróg. I ten właśnie wróg sprawiał, że naprawdę czułam się bezpieczniej.

Wtuliłam się w niego. Objął mnie i jedną ręką delikatnie pogładził po włosach. Czułam, jakby nic złego nie mogło mnie już spotkać. Bo był on. Bo by mnie ochronił. Dziwne...

Wiedziałam, że nic z tego nie będzie. Bo za bardzo się od siebie różnimy. Bo ja jestem Pomyluna, a on chronił reputację.

Ale każda sekunda spędzona w jego ramionach nie była stracona. I nawet przez jedną bardzo krótką chwilę pomyślałam coś, co było zupełnym nonsensem. Bo pomyślałam, że spędzenie tych kilku chwil z nim było warte tych cierpień z Milesem. Głupie. Nawet jak na mnie.

Uścisk trwał dla mnie całą wieczność, ale ta wieczność była i tak zbyt krótka. Pocałował mnie w głowę, puścił uścisk i odszedł.

Zagryzłam wargi. To nie tak powinno na mnie działać. Byłam rozdarta... Z jednej strony było mi tak dobrze... ale z drugiej – czułam teraz ogromną nielojalność wobec przyjaciół. Wszystkich. Bo wszyscy nienawidzili Malfoy'a za to jaki był.

Nawet jaki dla mnie był. Przecież przez ostatnie lata to on najwięcej się ze mnie wyśmiewał. To on starał się uprzykrzyć mi życie, choć z mizernym skutkiem.

Co się zmieniło? Co w nim? Co we mnie?

Przecież jeszcze jakiś czas temu widziałam w nim tylko pustą, tlenioną fretkę budującą swoje szczęście na nieszczęściu innych. A dziś, a w ostatnim czasie? Kim był TEN Draco Malfoy? Wciąż wredny, zimny. A mimo to zjawiał się, gdy kogoś najbardziej potrzebowałam.

Po prostu był...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz