Chwilowe znajomości rozpraszały się w powietrzu. Pozostały po nich jedynie dwie kartki papieru – jedna zapisana w pamiętniku i druga znajdująca się na dnie pudełka wspomnień. Zapisane wszystkie chwile. Nawet te, w których zdradzałam przyjaciół będąc blisko ze Ślizgonem.
Kolejne dni mijały. Z Draconem nie zamieniłam nawet jednego słowa od czasu urodzin matki. Ba? To było szaleństwo, zwykła zabawa. Gnębiwtryski pobawiły się w jego głowie i już nie ma po nich śladu.
Chodziłam częściej do testrali, więcej rozmawiałam z Ginny, Neville'm i Alison. Ci już przestali się ukrywać i zapowiedzieli oficjalnie, że są parą. Cieszyło mnie, że brunet znalazł kogoś dla siebie. Tym bardziej, że ja musiałam mu niestety odmówić.
Naszyjnik ze skrzydłami anioła nosiłam codziennie, zdążył zastąpić mi talizman z kapsli. Miles na dobre dał mi spokój, nie ważył się ani napisać, ani podejść, za co byłam niezmiernie wdzięczna losowi.
Brakowało mi Harry'ego, Rona i Hermiony. Zresztą nie tylko mnie. Ginny wręcz odchodziła od zmysłów, po Neville'u też było widać, że się martwi. Spotkania Gwardii Dumbledore'a odbywały się, normalnie ćwiczyliśmy czekając na przybycie Chłopca-Który-Przeżył.
Pewnego czwartku zauważyłam, że nie ma Malfoy'a. Tak po prostu go nie było. Wtedy zdałam sobie sprawę, że już jakiś czas go nie widziałam. Minął tydzień, a blondyna wciąż nie było. Nawet zaczęłam się zastanawiać, ale niewiele mi z tego wyszło.
Nie zaprzątałam tym sobie jednak głowy, bynajmniej nie powinnam. Tylko czasami... brakowało.
Była sobota. Początek dnia minął zupełnie normalnie. Dracona wciąż nie było, a poza tym nic nie wskazywało na jakiekolwiek zmiany.
Po obiedzie opuściłam przyjaciół by udać się do Zakazanego Lasu. Chciałam spędzić trochę czasu z testralami, specjalnie zabrałam trochę mięsa dla nich z obiadu. Ginny, Alison i Neville nie pochwalali moich wycieczek, ale nie miało to la mnie większego znaczenia. Ja czułam się odpowiedzialna za te stworzenia. Były takie... odmienne. Jak ja.
Związałam tylko włosy z tyłu głowy i od razu udałam się do miejsca, w którym występowały. Szłam powoli, miałam przecież mnóstwo czasu. Śnieg jeszcze pokrywał podłoże dając mi powód do zachwytu. Przystawałam co kilka kroków by podziwiać widoki. Las zimą to prawdziwa magia.
Połączenie światła ze śniegiem dawało wprost zachwycający i niebanalny efekt anielskiej magii.
Przechodziłam łapiąc w nagie dłonie lecące grube płaty śniegu. Rozpływały się w mych rękach sprawiając uczucie błogiego spokoju. Zamknęłam oczy i wciąż idąc wzniosłam twarz w niebiosa. I w ten właśnie sposób pokryta śniegiem podłoga zyskała kontrolę nad moim ciałem zsuwając je z siebie.
Upadłam ciężko na grubą warstwę śniegu. Upięte w kitkę włosy zostały całkowicie przykryte białym puchem, natomiast nogi pozostawały bez ruchu na najmniej ośnieżonej posadzce.
Jęknęłam cicho, a zaraz później zaśmiałam się głośno. Pozostawałam jeszcze chwilę w takiej samej pozycji nie chcąc tracić kontaktu ze śniegiem.
Ale nie zapomniałam po co przychodziłam do tego lasu. Niezgrabnie podniosłam obolałe ciało. Szłam już o wiele bardziej ostrożnie, zważywszy na to, by każdy kolejny ruch nie skończył się ponownym upadkiem.
Już nie traciłam równowagi, szłam powoli nie bardzo panując nad ruchami. Wdychałam każdy podmuch chłodnego wiatru, doskonale wplątywał się w moje związane włosy.
Do pegazów śmierci dotarłam o dziwo dość prędko. Od razu podeszłam do przywódcy i pogłaskałam go po pysku. Takie delikatne...
Głaskałam go najdelikatniej jak potrafiłam. Cudowne stworzenia. Zaczęły pojawiać się kolejne. Poczynając na samcach. Zawsze one najpierw badały teren. Później pojawiały się samiczki, a młode na końcu. Widok każdego wychylającego się stworzenia poszerzał już i tak spory uśmiech na mojej twarzy.
Sięgnęłam do torby. Miałam dzisiaj spory zapas jadzenia dla nich. Najpierw podszedł najmłodszy. Jadł zawsze najszybciej, sama nie wiedziałam z jakiego powodu. Fragment mięsa nawet nie zdążył dotknąć podłogi, gdy straciłam go z oczu.
Resztę karmiło się już prościej, wolały jeść mięso z ziemi wcześniej je obwąchując. Zastanawiałam się kiedyś, czy aby do mnie nie mają zaufania, ale szybko zapomniałam o tej myśli.
Dla przywódcy stada zostawiałam zawsze największy kawałek. Bo to na nim zawsze latałam i wolałam, aby miał siłę utrzymać i swoje i moje ciało.
Po karmieniu jeszcze trochę je głaskałam, to było najbardziej odprężające. Później wsiadłam na stworzenie nie zaprzestając pieszczoty. Uwielbiałam te loty.
-Nad jezioro, tam jest pięknie. -szepnęłam nim jeszcze odbiliśmy się od podłoża.
Ale na to również nie musiałam długo czekać. Krótki bieg i już leciałam. Czułam się, jakbym sama miała skrzydła. Tak za każdym razem, gdy tylko wzlatywałam w powietrze.
Wtulałam się w testrala. Tak, żebyśmy oboje poczuli się dobrze.
Słońce prawie zachodziło, w zasadzie po to chciałam nad jezioro. Tam najładniej je widać...
Chłonęłam jak najwięcej wiatru we włosy, przyjemności z samego szybowania wśród chmur. Moment lądowania traktowałam jako przerwę w zabawie. Zsiadłam ze stworzenia i rzuciłam mu jeszcze kawałek mięsa. Zjadł je po długim obwąchaniu. Później poszedł na mały spacer, ale wiedziałam, że za chwilę wróci.
Właśnie zachodziło słońce. Stałam i miałam je przed sobą jakby na wyciągnięcie ręki. Uśmiechałam się do powoli znikającej kuli światła. Rozświetlała niebo na setki odcieni czerwieni, dodawała mu tym takiego innego uroku.
Patrzyłam jak zaczarowana nie zważając na to, co działo się wokół mnie. Zatraciłam się...
Wszystko byłoby idealnie.
Patrzyłam tak przed siebie, gdy nagle usłyszałam jakiś dźwięk. Nie zdążyłam się jednak odwrócić, bo poczułam mocne uderzenie. Wiem, że upadłam na podłogę. Ale widziałam już tylko ciemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz