czwartek, 4 kwietnia 2013

Rozdział 33 ~ Praw­dzi­wy ból nie ob­ja­wia się we łzach.  ~Dzień pierwszy.

Ocknęłam się z niewiarygodnym bólem głowy. Leżałam na jakiejś kamiennej podłodze. Zimno.

Dopiero po chwili przymrużyłam oczy. Wszystko bolało. Próbowałam przypomnieć sobie co się właściwie wydarzyło, ale miałam jakąś blokadę w głowie. Wszystko było przykryte mgłą, ale po jakimś czasie zaczęłam mniej więcej kojarzyć wydarzenia poprzedzające „to”.

Delikatnie się podniosłam, by zobaczyć miejsce, w którym się znalazłam. Wyglądało to jak wielki, pusty pokój. Naturalnie dość nieprzyjemny i szczelnie zamknięty.

Już wiedziałam, że byłam uwięziona. Starałam się chwytać mocno oddech i myśleć spokojnie.

Nie miałam różdżki.

Mimo przeraźliwego bólu udało mi się stanąć na nogach o własnych siłach. Zrobiłam krok i po całym pokoju rozbrzmiało ciche echo. Jęknęłam cicho z bólu.

Zaraz potem usłyszałam szybkie kroki. Po dźwiękach mogłam sobie uzmysłowić, że ktoś zmierza właśnie do mnie.

Nie miałam najmniejszych szans na ucieczkę. Stałam jak osłupiała i czekałam. Czekałam na to, co mnie za chwilę spotka.

Usłyszałam głośny łomot, jakby ktoś własnoręcznie przepołowił jakiś metal. Potem skrzypienie zardzewiałych krat. I ponownie pierwszy dźwięk. Przypuszczałam, że ktoś otwierał drzwi, przeszedł przez nie i zamknął siebie wraz ze mną w zimnym lochu.

Ktoś powoli się do mnie zbliżał, jakby bał się, że zobaczę jego twarz. Nawet nie sądziłam, że moje przypuszczenia mogą stać się słuszne.

Pierwszymi co ujrzałam były bardzo jasne blond włosy. I bynajmniej nie sięgały do łopatek.

Chłopak szedł do mnie ze spuszczoną głową, jakby wstydząc się, że mogę go tu zobaczyć. I chyba to był właśnie powód. Patrzyłam na niego osłupiała.

W końcu podniósł smutną twarz ukazując lodowe oczy. Chwilowo nie dowierzałam.

-Draco... - szepnęłam, bo tylko tyle udało mi się wydusić.

Nie odpowiedział. Nie drgnął nawet o milimetr patrząc niespokojnie gdzieś w podłogę.

Ból uderzył ponownie. Zagryzłam lekko wargi starając się go nie czuć aż tak mocno.

-Co ja tu robię? Co to jest za miejsce? - zapytałam jak już na dobre otrząsnęłam się z szoku.

Chłopak chwilę jeszcze się nie poruszał. Nawet nie potrafił spojrzeć mi w oczy. Dopiero później.

-To dwór rodziny Malfoy'ów. Dokładnie lochy. Uwierz mi, że nie wiem co ty tu robisz! - ostatnią część wrzasnął tak, że echo rozniosło się po całym pokoju.

-Jak się tu dostałam? - nie traciłam opanowania. Musiałam wiedzieć.

-Rookwood cię przyniósł. Nie wiem po co. - syknął wściekły, po czym usiadł podpierając ścianę.

Przeszły mnie dreszcze. Rookwood. Już wiedziałam w jakim celu tu siedzę. Znowu. On znowu to zacznie!

Łzy napłynęły mi do oczu.

Ból fizyczny już nie miał znaczenia. Tym jednym imieniem psychiczny przysłonił go w każdym calu.

Uderzyłam pięścią w kamienną ścianę, po czym upadłam zapłakana. Nie, błagam...

Patrzył na mnie pytającym wzrokiem. Przełknęłam głośno ślinę. W mojej głowie pałętały się setki gnębiwtrysków i nic nie wskazywało na to, że miały prędko ją opuścić.

Znowu usłyszałam otwieranie wielkich drzwi.
-Draco, przyprowadź ją. - syknął jakiś szorstki głos.

Zamknęłam oczy. Wstałam powoli, wiedziałam, że i tak mnie to czeka. Dracon również wstał, złapał mnie za nadgarstki ciągnąc je za moje plecy. Tak jakbym była w kajdankach. Nie odezwałam się nawet. Pchnął mnie bym szła. I szłam. Posłusznie opuszczałam swój loch, by oślepiło mnie zdumiewająco jasne światło. Zaprowadził do salonu, tak wnioskowałam.

Puścił dopiero na środku wykafelkowanej podłogi i podszedł do swojej rodziny. Tak bynajmniej mi się wydawał, nie znałam osobiście jego rodziców. Kilka metrów naprzeciw mnie stał Rookwood. Miał ten wredny uśmieszek na twarzy, którym obdarowywał mnie już miliony razy.

-Luno, a cóż ty tu robisz? - zapytał z głupawym uśmiechem.

Nie odpowiedziałam. On sam wiedział co tu robię, nie potrzebował do tego moich słów. A byłam tam tylko po to, żeby oglądał mnie cierpiącą, jak sensacyjny serial w telewizji.

Podszedł i złapał mnie za podbródek unosząc go lekko. Spojrzałam mu w oczy. Zaśmiał się. Tego właśnie ode mnie w tym momencie chciał.

A dalej? Pragnął bym go błagała, prosiła, by dał mi już spokój. By zdjął zaklęcie. A on sam by się śmiał z tego, że byłam skazana na jego łaskę. Każda moja łza byłaby dla niego dopalaczem, czymś co posuwało by go do dalszych działań.

Dlatego, gdy pierwszy raz krzyknął Crucio celując różdżką w moją stronę nie uroniłam nawet jednej łzy. Upadłam na podłogę, zwinęłam ręce w pięści, przygryzłam wargę, by chociaż trochę ulżyć sobie w narastającym z każdą sekundą bólu.

Nie krzyczałam, nie płakałam. Dusiłam w sobie wszystko, by nie dać mu satysfakcji. Bo przecież po to tu byłam. Dla jego rozrywki.

-Draconie. - wysyczał Rookwood nie spuszczając ze mnie wzroku. - Zaprowadź ją.

Chłopak posłusznie podszedł do mnie, złapał za ręce i spróbował wziąć moje ciało na swoje ramiona.

-Nie tak. - warknął Rookwood. - To nie jest ktoś godny noszenia. Ciągnij ją po podłodze, jest naszym więźniem.

Nastała chwila milczenia. Dopiero po niej blondyn upuścił mnie z powrotem na ziemię i wykonał rozkaz Śmierciożercy. Tak do samego lochu.

Usiadł podpierając ścianę, a ja leżałam bezwładnie na zimnej podłodze.

To znowu się zaczęło...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz