Zaśmiał się tym swoim ironicznym śmiechem.
-To dobrze. - powiedział rozbawiony. - To jak? Chcesz zobaczy to, co chcę Ci pokazać?
Uśmiechnęłam się. Samym tym wzbudził we mnie ciekawość.
-Tak.
-Tylko... Nikt nie wie o tym miejscu... I wolałbym, żeby tak pozostało. - zaczął.
-Spokojnie, w moje słowa i tak mało kto wierzy. - zaśmiałam się.
Zmieszał się trochę, co tylko wzmogło mój śmiech.
-Dobrze wiem jak jest. Ale jakoś opinia innych nie jest mi potrzebna do szczęścia. Ludziom zależy na zdaniu tych, na których nawet im w ogóle nie zależy. Taki paradoks życia... - zamyśliłam się.
-Nie powiesz Potterowi i całej jego bandzie. To jest takie moje miejsce. - westchnął.
Przytaknęłam. Przecież nie musieli wiedzieć o każdym moim kroku.
-Dobrze. To możemy iść? - zapytał z lekkim uśmiechem.
-Prowadź. - odparłam.
Wyciągnął rękę do góry, jakby zapraszał mnie do tańca. Popatrzyłam na niego trochę nieprzytomnie, pytająco.
-Przecież wspominałem, że to randka. - zaśmiał się. - Czy jednak wolisz wracać do zamku?
Nawet nie musiałam udawać, że się zastanawiam. Wszystko było tak jasne i oczywiste.
Westchnęłam, położyłam swoją dłoń na jego. Uśmiechnął się i pociągnął mnie wgłąb lasu. Nie odzywałam się, kroczyłam posłusznie za nim.
Z nieba zaczęły spadać pojedyncze krople deszczu. Ale sam księżyc, był doskonale widoczny. On i kilkadziesiąt gwiazd znajdujących się nieopodal. Reszta nieba przykryta była niemalże czarnymi chmurami, które wydawały z siebie ciepłą wodę.
Zauważył, że wpatruję się w gwiazdy. Zaśmiał się bardzo teatralnie. Tak, jakby wiedział, że będzie pełnia, i deszcz, i to wszystko. Jakby to wszystko wcześniej zaplanował.
Szliśmy niedługo ponad siedem minut. Nie był to cichy czas, po drodze co nieco rozmawialiśmy. Na różne tematy, mnóstwo różnych tematów...
Nie dobierałam słów, wolałam żeby płynęły same z siebie. Nie czułam się przy nim jakoś specjalnie zestresowana, raczej czułam się po prostu... specjalnie. Jakby to było jakieś wyróżnienie, że to akurat ze mną teraz spaceruje po tym lesie. Przecież w zamku jest mnóstwo innych.
I nawet nie myślałam o nim, jak o wrogu. Już chyba dawno odrzuciłam od siebie tę myśl. Czy czułam coś do niego? Hm. Wcześniej 'coś' było dobrym słowem. Teraz nie jestem pewna o ile to 'coś' się powiększyło.
-Halo, jesteś tam? - zapytał rozbawiony.
Popatrzyłam nas niego nieprzytomnym wzrokiem.
-Tak... Przepraszam, co mówiłeś?
Zaśmiał się.
-Mówiłem, że już prawie jesteśmy na miejscu. - pokręcił głową.
Uśmiechnęłam się. Już byłam skupiona na tym, co chciał mi pokazać. Wolałam trzymać się przy ziemi, bynajmniej jeszcze przez chwilę.
Podeszliśmy jeszcze kilka kroków. Minęliśmy kilka drzew i dopiero wtedy moim oczom ukazał się ten widok. Przepiękny widok.
Wydawało się, że w lesie brakuje kilku drzew. Bo zamiast lasu na kilkunastu metrach kwadratowych rozciągała się jakby polana. Niezwykła polana...
Prawie całą jej powierzchnię zajmowały duże, śnieżnobiałe róże. Każda z nich w środku kryła idealny, przezroczysty kryształ.
Zdawało się, że są idealnie wpasowane do otoczenia. Padający wciąż deszcz sprawiał, że w oczach błyszczały. A księżyc... Wyglądały, jakby były jego częścią. Jak zrodzone z jego blasku...
Westchnęłam zachwycona.
-Skąd znasz to miejsce? - zapytałam nie tracąc z oczu pięknych róż.
-Znalazłem je przypadkiem, w zeszłym roku. Te kwiaty pojawiają się tylko w noc podczas pełni, a gdy księżyc zajdzie wracają drzewa. - wyjaśnił spokojnie.
-A deszcz?
-Przypadek. Zwykle, gdy tu przychodziłem było sucho. - powiedział, po czym zerwał jedną z róż.
-Ale... Nie szkoda ci jej? - spojrzałam na niego smutno.
Zaśmiał się.
-Jak byłaś w szpitalu, po tym jak Rookwood chciał ci coś zrobić w szkole nie dostałaś podobnej? - zapytał głosem pełnym ironii.
Wróciłam wspomnieniami do tamtej chwili. Każdy pytał skąd ta róża... Ale brylant odpadł...
-Ty mi ją dałeś. - bardziej stwierdziłam niż zapytałam.
Przytaknął i wpiął mi kwiat we włosy. Pociągnął za rękę. Wszedł w kwiaty.
-Nie bój się, nie zniszczymy ich. A to się najlepiej ogląda z innego miejsca. - wywrócił oczami widząc moją niepewną minę.
Delikatnie, bardzo powoli zaczęłam iść za nim. Nie do końca wiedziałam, po co. Stamtąd widok był bajeczny...
Włosy miałam już prawie całe przemoczone, on zresztą też. Mimo to kroczył pewnie dalej. Zatrzymał się dopiero na środku polany. Stanęłam obok. Spojrzałam w górę.
Księżyc był praktycznie nad nami. Z każdej strony były piękne kwiaty, miał znowu rację. To był najlepszy widok na to miejsce.
-Tu jest tak pięknie... - rozmarzyłam się patrząc z uśmiechem dookoła.
Uśmiechnął się lekko i przyciągnął mnie odrobinę bliżej.
Spojrzałam na niego. Znowu te jego oczy... Nawet cud księżycowych róż nie był w stanie zastąpić mi ich lodu. Samo patrzenie w nie hipnotyzowało, zachwycało.
I nie wiem jak, nie wiem dokładnie kiedy, ale to się stało. Tak po prostu.
Czułam ciepło jego warg i po raz kolejny się rozpłynęłam. Uchyliłam swoje zapraszając jego język do środka. Nie trzeba było dwa razy powtarzać...
Ten pocałunek był taki... doskonały. Delikatny, ale również namiętny. Czuły i gwałtowny. Niespodziewany, ale i bardzo dobrze przemyślany zarazem.
I już nie liczył się nikt więcej. Żadna róża, żaden księżyc. Krople deszczu zdawały się jeszcze bardziej mnie do niego przyciągać.
Ale wtedy byłam tylko ja i on. I marzyłam, żeby to się już nie zmieniło.
-To dobrze. - powiedział rozbawiony. - To jak? Chcesz zobaczy to, co chcę Ci pokazać?
Uśmiechnęłam się. Samym tym wzbudził we mnie ciekawość.
-Tak.
-Tylko... Nikt nie wie o tym miejscu... I wolałbym, żeby tak pozostało. - zaczął.
-Spokojnie, w moje słowa i tak mało kto wierzy. - zaśmiałam się.
Zmieszał się trochę, co tylko wzmogło mój śmiech.
-Dobrze wiem jak jest. Ale jakoś opinia innych nie jest mi potrzebna do szczęścia. Ludziom zależy na zdaniu tych, na których nawet im w ogóle nie zależy. Taki paradoks życia... - zamyśliłam się.
-Nie powiesz Potterowi i całej jego bandzie. To jest takie moje miejsce. - westchnął.
Przytaknęłam. Przecież nie musieli wiedzieć o każdym moim kroku.
-Dobrze. To możemy iść? - zapytał z lekkim uśmiechem.
-Prowadź. - odparłam.
Wyciągnął rękę do góry, jakby zapraszał mnie do tańca. Popatrzyłam na niego trochę nieprzytomnie, pytająco.
-Przecież wspominałem, że to randka. - zaśmiał się. - Czy jednak wolisz wracać do zamku?
Nawet nie musiałam udawać, że się zastanawiam. Wszystko było tak jasne i oczywiste.
Westchnęłam, położyłam swoją dłoń na jego. Uśmiechnął się i pociągnął mnie wgłąb lasu. Nie odzywałam się, kroczyłam posłusznie za nim.
Z nieba zaczęły spadać pojedyncze krople deszczu. Ale sam księżyc, był doskonale widoczny. On i kilkadziesiąt gwiazd znajdujących się nieopodal. Reszta nieba przykryta była niemalże czarnymi chmurami, które wydawały z siebie ciepłą wodę.
Zauważył, że wpatruję się w gwiazdy. Zaśmiał się bardzo teatralnie. Tak, jakby wiedział, że będzie pełnia, i deszcz, i to wszystko. Jakby to wszystko wcześniej zaplanował.
Szliśmy niedługo ponad siedem minut. Nie był to cichy czas, po drodze co nieco rozmawialiśmy. Na różne tematy, mnóstwo różnych tematów...
Nie dobierałam słów, wolałam żeby płynęły same z siebie. Nie czułam się przy nim jakoś specjalnie zestresowana, raczej czułam się po prostu... specjalnie. Jakby to było jakieś wyróżnienie, że to akurat ze mną teraz spaceruje po tym lesie. Przecież w zamku jest mnóstwo innych.
I nawet nie myślałam o nim, jak o wrogu. Już chyba dawno odrzuciłam od siebie tę myśl. Czy czułam coś do niego? Hm. Wcześniej 'coś' było dobrym słowem. Teraz nie jestem pewna o ile to 'coś' się powiększyło.
-Halo, jesteś tam? - zapytał rozbawiony.
Popatrzyłam nas niego nieprzytomnym wzrokiem.
-Tak... Przepraszam, co mówiłeś?
Zaśmiał się.
-Mówiłem, że już prawie jesteśmy na miejscu. - pokręcił głową.
Uśmiechnęłam się. Już byłam skupiona na tym, co chciał mi pokazać. Wolałam trzymać się przy ziemi, bynajmniej jeszcze przez chwilę.
Podeszliśmy jeszcze kilka kroków. Minęliśmy kilka drzew i dopiero wtedy moim oczom ukazał się ten widok. Przepiękny widok.
Wydawało się, że w lesie brakuje kilku drzew. Bo zamiast lasu na kilkunastu metrach kwadratowych rozciągała się jakby polana. Niezwykła polana...
Prawie całą jej powierzchnię zajmowały duże, śnieżnobiałe róże. Każda z nich w środku kryła idealny, przezroczysty kryształ.
Zdawało się, że są idealnie wpasowane do otoczenia. Padający wciąż deszcz sprawiał, że w oczach błyszczały. A księżyc... Wyglądały, jakby były jego częścią. Jak zrodzone z jego blasku...
Westchnęłam zachwycona.
-Skąd znasz to miejsce? - zapytałam nie tracąc z oczu pięknych róż.
-Znalazłem je przypadkiem, w zeszłym roku. Te kwiaty pojawiają się tylko w noc podczas pełni, a gdy księżyc zajdzie wracają drzewa. - wyjaśnił spokojnie.
-A deszcz?
-Przypadek. Zwykle, gdy tu przychodziłem było sucho. - powiedział, po czym zerwał jedną z róż.
-Ale... Nie szkoda ci jej? - spojrzałam na niego smutno.
Zaśmiał się.
-Jak byłaś w szpitalu, po tym jak Rookwood chciał ci coś zrobić w szkole nie dostałaś podobnej? - zapytał głosem pełnym ironii.
Wróciłam wspomnieniami do tamtej chwili. Każdy pytał skąd ta róża... Ale brylant odpadł...
-Ty mi ją dałeś. - bardziej stwierdziłam niż zapytałam.
Przytaknął i wpiął mi kwiat we włosy. Pociągnął za rękę. Wszedł w kwiaty.
-Nie bój się, nie zniszczymy ich. A to się najlepiej ogląda z innego miejsca. - wywrócił oczami widząc moją niepewną minę.
Delikatnie, bardzo powoli zaczęłam iść za nim. Nie do końca wiedziałam, po co. Stamtąd widok był bajeczny...
Włosy miałam już prawie całe przemoczone, on zresztą też. Mimo to kroczył pewnie dalej. Zatrzymał się dopiero na środku polany. Stanęłam obok. Spojrzałam w górę.
Księżyc był praktycznie nad nami. Z każdej strony były piękne kwiaty, miał znowu rację. To był najlepszy widok na to miejsce.
-Tu jest tak pięknie... - rozmarzyłam się patrząc z uśmiechem dookoła.
Uśmiechnął się lekko i przyciągnął mnie odrobinę bliżej.
Spojrzałam na niego. Znowu te jego oczy... Nawet cud księżycowych róż nie był w stanie zastąpić mi ich lodu. Samo patrzenie w nie hipnotyzowało, zachwycało.
I nie wiem jak, nie wiem dokładnie kiedy, ale to się stało. Tak po prostu.
Czułam ciepło jego warg i po raz kolejny się rozpłynęłam. Uchyliłam swoje zapraszając jego język do środka. Nie trzeba było dwa razy powtarzać...
Ten pocałunek był taki... doskonały. Delikatny, ale również namiętny. Czuły i gwałtowny. Niespodziewany, ale i bardzo dobrze przemyślany zarazem.
I już nie liczył się nikt więcej. Żadna róża, żaden księżyc. Krople deszczu zdawały się jeszcze bardziej mnie do niego przyciągać.
Ale wtedy byłam tylko ja i on. I marzyłam, żeby to się już nie zmieniło.
~~~~
No to jest, jak obiecałam. Ciężko mi się go pisało po raz drugi, a szczerze mówiąc uważam, że pierwsza wersja była trochę lepsza. Ale już naperawdę nie mam siły od nowa... Zwłaszcza, że teraz nie mam nic dalej.
Nigdy nie zaufam ludziom, którzy zabierają komputer "na chwilę". Teraz mogliby mi te 7 rozdziałów oddać, ale nie...
Skończyłam się pakować, już się doczekać nie mogę xD Jak tylko wrócę za kilka dni, to chyba dodam kolejny. Teraz czekam na opinie co do tego
Pa ;*
Cudnowny <3 świetnie piszesz ,już się nie moge doczekać następnego :)
OdpowiedzUsuńjak zwykle świetny :D
OdpowiedzUsuńW końcu jest!!! Jest śliczny i taki romantico. ♥ Pisz dalej, a ja czekam. :)
OdpowiedzUsuńHej. Odchodzę z LAND of GRAFIC. Ale twoje zamówienie wyjątkowo zaczęłam robić, więc nie mam zamiaru z niego zrezygnować. Ukarze on się tutaj: http://graphiceword.blogspot.com/ To mój prywatny blog graficzny. :)
OdpowiedzUsuńSpokojnie, twoje jest w połowie zrobione. ;) Wiesz jak się namęczyłam w kolorystyce? ;P
OdpowiedzUsuń